Zapamiętaj mnie Zapomniałeś hasło?

Forum dyskusyjne

<  1  2  3  
Forum dyskusyjne » Tottenham Hotspur » Jak zbudować Wielki Tottenham?
8 lipca 2009, 13:17 [cytuj]
Może błędnie interpetowałem to co piszesz? Trochę będę jednak upierdliwy :cwaniak: piszesz WZÓR, więc dla mnie to oznacza co oznacza. Dążenie do określonego celu, ale ok. Nie rozdrabniajmy się. TypOks tylko co to znaczy zaufać trenerowi? Sam nie może za wiele i nie tylko on jedyny za wszystko odpowiada. Ja nie chcę wskazówek od nikogo, od Evertonów, AV, Analów, nikogo. To jest błędne założenie, zła konstrukcja, nie od tego nalezy zacząć. Poczatek to jest zastanwoienie się nad tym co jest, czego nie ma i co powinno być, zmierzyć to z rzeczywistością i ociosac to wszstko z marzeń i snów. Kompletny restart. Jakie mamy brać wskazówki od kogoś? Przeciez to jest za duża skala, żeby coś takiego zrobić.
Może błędnie interpetowałem to co piszesz? Trochę będę jednak upierdliwy :cwaniak: piszesz WZÓR, więc dla mnie to oznacza co oznacza. Dążenie do określonego celu, ale ok. Nie rozdrabniajmy się. TypOks tylko co to znaczy zaufać trenerowi? Sam nie może za wiele i nie tylko on jedyny za wszystko odpowiada. Ja nie chcę wskazówek od nikogo, od Evertonów, AV, Analów, nikogo. To jest błędne założenie, zła konstrukcja, nie od tego nalezy zacząć. Poczatek to jest zastanwoienie się nad tym co jest, czego nie ma i co powinno być, zmierzyć to z rzeczywistością i ociosac to wszstko z marzeń i snów. Kompletny restart. Jakie mamy brać wskazówki od kogoś? Przeciez to jest za duża skala, żeby coś takiego zrobić
Kogucie życie!
8 lipca 2009, 14:17 [cytuj]
Generalnie jestem za tym o czym mówi Marcus, róbmy po swojemu. Śmiem nawet twierdzić, że taka Villa czy Everton to bardziej nam zazdroszczą niż my im. Dwa ostatnie sezony byli nad nami, ale następne dwa my nad nimi i to sporo. Do tego puchary, w Anglii nic nie ugrali (choć finał FA Cup Evertonu należy docenić), a w Europie PORAŻKA na całej linii. Co do zarządzania jeszcze, to właściciele obu klubów wydają się mniej w goacej wodzie kąpani niż Levy, ale Levy przynajmniej skromnym Carlingiem może się pochwalić i w Europie wstydu nie było.
Generalnie jestem za tym o czym mówi Marcus, róbmy po swojemu. Śmiem nawet twierdzić, że taka Villa czy Everton to bardziej nam zazdroszczą niż my im. Dwa ostatnie sezony byli nad nami, ale następne dwa my nad nimi i to sporo. Do tego puchary, w Anglii nic nie ugrali (choć finał FA Cup Evertonu należy docenić), a w Europie PORAŻKA na całej linii. Co do zarządzania jeszcze, to właściciele obu klubów wydają się mniej w goacej wodzie kąpani niż Levy, ale Levy przynajmniej skromnym Carlingiem może się pochwalić i w Europie wstydu nie było
Well, stone me! We've had cocaine, bribery and Arsenal scoring two goals at home. But just when you thought there were truly no surprises left in football, Vinnie Jones turns out to be an international player!
8 lipca 2009, 14:54 [cytuj]
bez przesady, nie miali środków jak odpadali z LM, jak dostawali w eliminacjach Uefa? A to co zrobila Villa z CSKA, też z powodu środków? Żeby nie było, szanuję oba kluby, ale żeby się wzorowac? Róbmy mniej szumu wokół siebie, hallelujah i do przodu.
bez przesady, nie miali środków jak odpadali z LM, jak dostawali w eliminacjach Uefa? A to co zrobila Villa z CSKA, też z powodu środków? Żeby nie było, szanuję oba kluby, ale żeby się wzorowac? Róbmy mniej szumu wokół siebie, hallelujah i do przodu
Well, stone me! We've had cocaine, bribery and Arsenal scoring two goals at home. But just when you thought there were truly no surprises left in football, Vinnie Jones turns out to be an international player!
8 lipca 2009, 14:55 [cytuj]
ja w dyskusji zgadzam się z Pawłem.Może nie całkiem z tym co napisałeś o kibicach,ale ogólnie zgadzam się z Twoimi poglądami ;)
ja w dyskusji zgadzam się z Pawłem.Może nie całkiem z tym co napisałeś o kibicach,ale ogólnie zgadzam się z Twoimi poglądami ;)
Tottenham 'Til I Die
27 sierpnia 2009, 16:46 [cytuj]
Nie wiedziałem, gdzie tego posta umieścić, więc robię to tutaj :D

Czy nie uważacie, że lepszym rozwiązaniem w środku pola zamiast Big Toma jest o'Hara? Nawet sam 'Arry się teraz o nim wypowiada w samych superlatywach :)
Nie wiedziałem, gdzie tego posta umieścić, więc robię to tutaj :D Czy nie uważacie, że lepszym rozwiązaniem w środku pola zamiast Big Toma jest o'Hara? Nawet sam 'Arry się teraz o nim wypowiada w samych superlatywach :)
The boys from Tottenham, The boys from Tottenham, The boys from White Hart Lane!
3 stycznia 2010, 11:53 [cytuj]
Jeszcze pewien ulotny aspekt całej tej kwestii budowania. Nie przeważy całej sprawy w żadną stronę, ale może sam da się jakoś wziąć pod uwagę. Zanim do rzeczy, to najpierw taka potrójna dygresja. Najpierw o tym sympatycznym skądinąd Szwedzie, który dla usprawnienia i przyspieszenia całego przedsięwzięcia, skonstruował był śmiały i prawdziwie zbawienny harmonogram, którym zmuszał grupę montażową do kontynuowania robót we Wszystkich Świętych. E tam, że od razu zmuszał! Po prostu niezwykle grzecznie i z pełną kulturą zapytał i poprosił, licząc, że owszem: dzień wolny, ale dla dobra sprawy i wspólnej korzyści, przecież się zgodzą. Skąd u licha miał wiedzieć, że nie o dzień wolny tu chodzi, ale o tę, póki co, tradycję poświęcania tego dnia zmarłym i to w dużej mierze bez względu czy wierzy się w "ciała zmartwychwstanie" czy też nie lub nigdy może nawet nie zamierza. Nikt nie przyszedł. Grzecznie odmówiono. Druga dygresja o tym sympatycznym skądinąd Japończyku, który kombinował podobnie jak Szwed tyle tylko, że przed Bożym Ciałem. I choć kręcono przy nim z powątpiewaniem głowami, że na żadnego śląskiego specjalistę tego dnia nie ma co liczyć, ten jednak i tak z pełną kulturą zapytał i poprosił. Nikt nie przyszedł. Grzecznie odmówiono. I jako trzeci ten sympatyczny skądinąd Irlandczyk, który zupełnie się rozczarował aktywnością barową naszej stolicy w okolicach pierwszego listopada. Nikt już nawet niczego grzecznie nie odmawiał. Po prostu nikogo nie było. Każdy zna tysiące innych przykładów, gdy dobra nawet wola i śmiały, zbawienny plan napotykają niezauważalną wcześniej przeszkodę, która kłóci się w tak zupełnie niezrozumiały sposób z percepcją osoby, nazwijmy ją, nietutejszej i niweczy tenże genialny plan. Tysiące mówię.

Ale dość maskarady. O co właściwie chodzi? A oto, że ten klub to rzeczywiście nie tylko miejsce w tabeli, które sprawdzamy w poniedziałek rano w ulubionej gazecie pod nazwą Tottenham Hotspur. Tam jest prawdziwa spółka oraz fundacja, które mają zupełnie realny adres gdzieś przy Bill Nicholson Way czy High Road. Posiadają budynki trwale związane z gruntem i pracowników, także związanych takimi czy innymi umowami. Mają stalowo wyglądającą bramę na podwórze i cały ten teren. Mają też właściciela, który chce aby ten klub wyglądał tak, a nie inaczej. A klub ten to nie tylko nazwa i drużyna, która pojawia się jak baśniowy pałac z tysiąca i jednej nocy, jedynie w momencie gdy otwieramy gazetę, włączamy telewizor czy ładujemy sopcasta. Tam gdzieś ludzie zasypiają i następnego dnia budzą się z prawdziwymi kluczami do drzwi wejściowych WHL.

Zapomnijmy (na sekundę tylko) o tym co powyżej. Jak generalnie najprościej byłoby odpowiedzieć na pytanie co zrobić, by zbudować wielki Hotspur? Oczywiście nic innego pewnie, jak to tylko, żeby postępować dokładnie tak, jak największy klub wszech czasów (dla dobra sprawy i nawet wbrew sobie idę na całość) czyli CF Barcelona. Co robić? Naśladować! Nic więcej. Naśladować. Nic nie kombinować. Lecz wtedy właśnie ja sam stałbym się perfekcyjnym i bezmyślnym naśladowcą także tej całej wspomnianej, nieszczęsnej trójki (sympatycznych skądinąd): Szweda, Japończyka i Irlandczyka. Cóż, dobra wola jest. Nawet więcej! Ale co z wyczuciem?

Barcelona to tylko przykład. O Boże, ja też lubię Katalonię! Ale Haringey jeszcze długo nie będzie ani nią, ani czymkolwiek innym niż samo jest w tej chwili. Nie będzie i może wcale nie chce być! Tak jak Arka nie chce być Lechią, Wisła Cracovią, a ŁKS Widzewem. I odwrotnie! Choćby nie wiem co! Przykłady te oczywiście nie mają zamiaru oddawać wielkości, lecz tylko pokazać te niewzruszalne progi i opory. Czyli dokładnie to o czym ten wpis. Przy takim postawieniu sprawy, dalsze, nawet racjonalne argumenty o tym by stać się Barceloną, mogą napotkać już tylko wspomniany dzień Wszystkich Świętych. W Spurs póki co nikt może po prostu nie chce być Barceloną. Ba, na razie nikt nie chce być nawet Arsenalem. Polska też póki co nie chce być Niemcami. Mam nadzieje, że wszyscy szczęśliwi, że wybrali taki klub.

Mówi się: czemu są tak ograniczeni w poszukiwaniu talentów? Nie patrzą szerzej transferowo na Hiszpanię, Bałkany i Ural? Na pewno? Ale jeśli nawet trochę za mało, to może dlatego, że z natury rzeczy realizuje się wizję angielskiego właściciela, a nie wschodnioeuropejskiego kibica. A w tym samym czasie już patrzą finansowo nawet dalej: na Chiny i Południową Afrykę. Bo taka to przecież jest, nieraz już zresztą oficjalnie deklarowana, polityka: jesteśmy klubem angielskim, przy transferach najpierw przeszukujemy UK, a dopiero potem sięgamy dalej. Bo zawsze byliśmy, jesteśmy i dalej chcemy być tymi z UK. Ale finansowo chcemy się umacniać także w Azji i Afryce. Widocznie gość, który trzyma klucze, myśli całościowo o tym realnym klubie (tym prawdziwym, istniejącym gdzieś tam w północnym Londynie), a nie tylko o tym, który pojawia się na ekranie jego telewizora.
Jeszcze pewien ulotny aspekt całej tej kwestii budowania. Nie przeważy całej sprawy w żadną stronę, ale może sam da się jakoś wziąć pod uwagę. Zanim do rzeczy, to najpierw taka potrójna dygresja. Najpierw o tym sympatycznym skądinąd Szwedzie, który dla usprawnienia i przyspieszenia całego przedsięwzięcia, skonstruował był śmiały i prawdziwie zbawienny harmonogram, którym zmuszał grupę montażową do kontynuowania robót we Wszystkich Świętych. E tam, że od razu zmuszał! Po prostu niezwykle grzecznie i z pełną kulturą zapytał i poprosił, licząc, że owszem: dzień wolny, ale dla dobra sprawy i wspólnej korzyści, przecież się zgodzą. Skąd u licha miał wiedzieć, że nie o dzień wolny tu chodzi, ale o tę, póki co, tradycję poświęcania tego dnia zmarłym i to w dużej mierze bez względu czy wierzy się w "ciała zmartwychwstanie" czy też nie lub nigdy może nawet nie zamierza. Nikt nie przyszedł. Grzecznie odmówiono. Druga dygresja o tym sympatycznym skądinąd Japończyku, który kombinował podobnie jak Szwed tyle tylko, że przed Bożym Ciałem. I choć kręcono przy nim z powątpiewaniem głowami, że na żadnego śląskiego specjalistę tego dnia nie ma co liczyć, ten jednak i tak z pełną kulturą zapytał i poprosił. Nikt nie przyszedł. Grzecznie odmówiono. I jako trzeci ten sympatyczny skądinąd Irlandczyk, który zupełnie się rozczarował aktywnością barową naszej stolicy w okolicach pierwszego listopada. Nikt już nawet niczego grzecznie nie odmawiał. Po prostu nikogo nie było. Każdy zna tysiące innych przykładów, gdy dobra nawet wola i śmiały, zbawienny plan napotykają niezauważalną wcześniej przeszkodę, która kłóci się w tak zupełnie niezrozumiały sposób z percepcją osoby, nazwijmy ją, nietutejszej i niweczy tenże genialny plan. Tysiące mówię. Ale dość maskarady. O co właściwie chodzi? A oto, że ten klub to rzeczywiście nie tylko miejsce w tabeli, które sprawdzamy w poniedziałek rano w ulubionej gazecie pod nazwą Tottenham Hotspur. Tam jest prawdziwa spółka oraz fundacja, które mają zupełnie realny adres gdzieś przy Bill Nicholson Way czy High Road. Posiadają budynki trwale związane z gruntem i pracowników, także związanych takimi czy innymi umowami. Mają stalowo wyglądającą bramę na podwórze i cały ten teren. Mają też właściciela, który chce aby ten klub wyglądał tak, a nie inaczej. A klub ten to nie tylko nazwa i drużyna, która pojawia się jak baśniowy pałac z tysiąca i jednej nocy, jedynie w momencie gdy otwieramy gazetę, włączamy telewizor czy ładujemy sopcasta. Tam gdzieś ludzie zasypiają i następnego dnia budzą się z prawdziwymi kluczami do drzwi wejściowych WHL. Zapomnijmy (na sekundę tylko) o tym co powyżej. Jak generalnie najprościej byłoby odpowiedzieć na pytanie co zrobić, by zbudować wielki Hotspur? Oczywiście nic innego pewnie, jak to tylko, żeby postępować dokładnie tak, jak największy klub wszech czasów (dla dobra sprawy i nawet wbrew sobie idę na całość) czyli CF Barcelona. Co robić? Naśladować! Nic więcej. Naśladować. Nic nie kombinować. Lecz wtedy właśnie ja sam stałbym się perfekcyjnym i bezmyślnym naśladowcą także tej całej wspomnianej, nieszczęsnej trójki (sympatycznych skądinąd): Szweda, Japończyka i Irlandczyka. Cóż, dobra wola jest. Nawet więcej! Ale co z wyczuciem? Barcelona to tylko przykład. O Boże, ja też lubię Katalonię! Ale Haringey jeszcze długo nie będzie ani nią, ani czymkolwiek innym niż samo jest w tej chwili. Nie będzie i może wcale nie chce być! Tak jak Arka nie chce być Lechią, Wisła Cracovią, a ŁKS Widzewem. I odwrotnie! Choćby nie wiem co! Przykłady te oczywiście nie mają zamiaru oddawać wielkości, lecz tylko pokazać te niewzruszalne progi i opory. Czyli dokładnie to o czym ten wpis. Przy takim postawieniu sprawy, dalsze, nawet racjonalne argumenty o tym by stać się Barceloną, mogą napotkać już tylko wspomniany dzień Wszystkich Świętych. W Spurs póki co nikt może po prostu nie chce być Barceloną. Ba, na razie nikt nie chce być nawet Arsenalem. Polska też póki co nie chce być Niemcami. Mam nadzieje, że wszyscy szczęśliwi, że wybrali taki klub. Mówi się: czemu są tak ograniczeni w poszukiwaniu talentów? Nie patrzą szerzej transferowo na Hiszpanię, Bałkany i Ural? Na pewno? Ale jeśli nawet trochę za mało, to może dlatego, że z natury rzeczy realizuje się wizję angielskiego właściciela, a nie wschodnioeuropejskiego kibica. A w tym samym czasie już patrzą finansowo nawet dalej: na Chiny i Południową Afrykę. Bo taka to przecież jest, nieraz już zresztą oficjalnie deklarowana, polityka: jesteśmy klubem angielskim, przy transferach najpierw przeszukujemy UK, a dopiero potem sięgamy dalej. Bo zawsze byliśmy, jesteśmy i dalej chcemy być tymi z UK. Ale finansowo chcemy się umacniać także w Azji i Afryce. Widocznie gość, który trzyma klucze, myśli całościowo o tym realnym klubie (tym prawdziwym, istniejącym gdzieś tam w północnym Londynie), a nie tylko o tym, który pojawia się na ekranie jego telewizora
3 stycznia 2010, 19:15 [cytuj]
Wybacz że się spytam nth1, ale to noworoczny kac, jakieś postanowienie czy jeszcze coś innego skłoniło cię do takich przemyśleń i odgrzebania tak dawno nie ruszanego tematu?!:D
P.S.
Na wszelki wypadek pamiętaj, że każda chemia to zło:D:D:D
Wybacz że się spytam nth1, ale to noworoczny kac, jakieś postanowienie czy jeszcze coś innego skłoniło cię do takich przemyśleń i odgrzebania tak dawno nie ruszanego tematu?!:D P.S. Na wszelki wypadek pamiętaj, że każda chemia to zło:D:D:D
In a world full of Uniteds, Citys and Rovers, there is only One Hotspur!!!
5 stycznia 2010, 07:40 [cytuj]
Szyfrem? To może od razu wzorami? To odpowiadam w konwencji: nie, nie gram w Wild Gunsy. A poważniej: powiększa się po prostu tylko wrażenie narastającego rozwarstwieniem pomiędzy wirtualną wizją klubu, jaką sobie tu czasem obrabiamy na takim stoliku do formowania ceramiki glinianej. I z drugiej strony tym realnym organizmem klubowym i całą otaczającą go kulturą, jakie gdzieś tam za Kanałem istnieją. Stalowa brama na Nicholson Way, przy której kibice robią sobie zdjęcia. Skoro ona istnieje, to można wnosić, że klub chyba także. A jeśli tak, to są to dwa inne światy. I to coraz bardziej odległe. Oczywiście głupio tak psuć komuś zabawę przy klawiaturze, jeśli to tylko zabawa.

Ostatnio na przykład: styl tych publikacji o imprezach. Ale przecież sprawa sięga nawet tego nieszczęsnego transferu Keano. Ja zupełnie rozumiem, że dla wielu może, pozostanie on już na zawsze kompletną szmatą (takie określenie też padało na tych stronach). Każdy ma prawo do swojej ostatecznej oceny. Ale gdy w jakiejś dyskusji, tylko wspomniano o tym, jak na tę decyzję o przejściu do LFC mogło (tylko mogło!) wpłynąć jego miejsce zamieszkania i wychowania, to zostało to zignorowane w sposób, jakby ten aspekt w ogóle nie istniał. Podobnie gdy mowa o jego wizytach w barach. Usłyszałem nawet w odpowiedzi: "g" mnie obchodzi gdzie się urodził... Kiedy właśnie to miejsce urodzenia, jak nic innego, najlepiej wyjaśnia nieraz całe sprawy i motywacje. Wcale nie usprawiedliwia, jeśli chcesz, ale wyjaśnia. Bo cała dyskusja zaczyna wyglądać tak, jakby on był naszym rodakiem, sąsiadem z dzielnicy, którego zwyczaje tak dobrze znamy, a uosabiającym to, co sami wiemy o własnych słabościach i mentalności. Czyli już wszystko wiemy.

Wspomniane urodzenie, to przecież w domyśle narodowość, kultura, wychowanie, styl życia, styl picia i to komu się kibicuje oraz przede wszystkim jak bardzo się to przenika z codziennym życiem. Miejsce urodzenia to tylko hasło, za którym idzie cała reszta spraw. Trzeba to też wszystko wziąć pod uwagę, aby uczciwie i z pełnym spokojem móc zakwalifikować Keano jako szmatę. Ktoś nawet bezpretensjonalnie i zapewne z dobrą intencją zapytał czy nie mogli zrobić tej flaszki cicho w domu, aby żadne informacje nie przeciekły do prasy? Kiedy właśnie nie mogli, bo nie o zrobienie żadnej flaszki chodzi, tylko o ubranie się wyjściowo i walenie do baru, do ludzi. Albo jak się także okazuje: o przebranie. A ten wspomniany LFC jest tam jednak z niczym innym nieporównywalny. To nie był zwykły transfer, co jak mówię, nie musi zmieniać tej czy innej finałowej oceny zawodnika. Ale czy naprawdę wierzymy, że przed Świętami nie widziano ich jeszcze w innych barach, tylko, że w gazetach nic nie było?

Powiedzmy, że można nie widzieć, bo ja wiem, specjalnej różnicy między Warmią a Mazurami, ignorować Przemszę czy upierać się, że Gorzów jest cały Wielkopolski. Można też wzruszać ramionami na różnice pomiędzy whisky i whiskey, sprowadzając wszystko do ortografii. Wszystko to oczywiście można, ale czy wtedy rozmawiamy jeszcze o tym samym prawdziwym przedmiocie naszego, dajmy na to, kibicowania czy tylko tym wirtualnym, z sieci. Tak, to jest tylko jeden, malutki i być może śmieszny aspekt całej sprawy. Ale jak się go nie bierze pod uwagę, to cała rzecz zaczyna wyglądać tak nienaturalnie, jakbyśmy rzeczywiście rozmawiali o jakimś tekturowym Tottenhamie z bajki animowanej, a nie realnym bycie. Akurat się nawinąłeś i teraz wygląda, że się akurat Ciebie czepiam. A nawet w Wild Guns nie gram.

I wskoczyłem do tego tematu o prawdziwym, wielkim Tottenhamie. A teraz już oczywiście od niego odbiegłem. Kiedyś, gdy w którymś z poprzednich okien transferowych, po wysłuchaniu całego tego kilkutygodniowego przekrzykiwania na forum, kogo to byśmy nie mieli wyciągnąć i za jakie to niby frajerskie pieniądze, zapytałem Cię wprost: to ostatecznie kogo? Tak z nazwiska. Ale bez wymyślania kogo to my byśmy... Realniej, to znaczy tak, jakbyś miał jutro brać z Prezesem walizę z kasą i lecieć podpisać umowę, tylko, że z kimś takim, kto chce i może tu grać, i sto jeszcze innych warunków. Już dobrze nie pamiętam, ale czy wtedy nie padło z Twojej strony jakieś takie bliższe gruntu i wcale nie spektakularne nazwisko dobrego sobie zawodnika, o którym większość, ze mną w roli głównej, nigdy może nie słyszała? Ależ pewnie tak. I było to nazwisko pewnie, aż zbyt realne, zbyt niechciane i jeszcze wcale nie darmowe. Takie na którego dźwięk większość pogardliwie macha ręką: eee tam! Ale być może prawdziwe. No i sam widzisz, jednak zepsułem. Już po zabawie. A okno ledwo otwarte.
Szyfrem? To może od razu wzorami? To odpowiadam w konwencji: nie, nie gram w Wild Gunsy. A poważniej: powiększa się po prostu tylko wrażenie narastającego rozwarstwieniem pomiędzy wirtualną wizją klubu, jaką sobie tu czasem obrabiamy na takim stoliku do formowania ceramiki glinianej. I z drugiej strony tym realnym organizmem klubowym i całą otaczającą go kulturą, jakie gdzieś tam za Kanałem istnieją. Stalowa brama na Nicholson Way, przy której kibice robią sobie zdjęcia. Skoro ona istnieje, to można wnosić, że klub chyba także. A jeśli tak, to są to dwa inne światy. I to coraz bardziej odległe. Oczywiście głupio tak psuć komuś zabawę przy klawiaturze, jeśli to tylko zabawa. Ostatnio na przykład: styl tych publikacji o imprezach. Ale przecież sprawa sięga nawet tego nieszczęsnego transferu Keano. Ja zupełnie rozumiem, że dla wielu może, pozostanie on już na zawsze kompletną szmatą (takie określenie też padało na tych stronach). Każdy ma prawo do swojej ostatecznej oceny. Ale gdy w jakiejś dyskusji, tylko wspomniano o tym, jak na tę decyzję o przejściu do LFC mogło (tylko mogło!) wpłynąć jego miejsce zamieszkania i wychowania, to zostało to zignorowane w sposób, jakby ten aspekt w ogóle nie istniał. Podobnie gdy mowa o jego wizytach w barach. Usłyszałem nawet w odpowiedzi: "g" mnie obchodzi gdzie się urodził... Kiedy właśnie to miejsce urodzenia, jak nic innego, najlepiej wyjaśnia nieraz całe sprawy i motywacje. Wcale nie usprawiedliwia, jeśli chcesz, ale wyjaśnia. Bo cała dyskusja zaczyna wyglądać tak, jakby on był naszym rodakiem, sąsiadem z dzielnicy, którego zwyczaje tak dobrze znamy, a uosabiającym to, co sami wiemy o własnych słabościach i mentalności. Czyli już wszystko wiemy. Wspomniane urodzenie, to przecież w domyśle narodowość, kultura, wychowanie, styl życia, styl picia i to komu się kibicuje oraz przede wszystkim jak bardzo się to przenika z codziennym życiem. Miejsce urodzenia to tylko hasło, za którym idzie cała reszta spraw. Trzeba to też wszystko wziąć pod uwagę, aby uczciwie i z pełnym spokojem móc zakwalifikować Keano jako szmatę. Ktoś nawet bezpretensjonalnie i zapewne z dobrą intencją zapytał czy nie mogli zrobić tej flaszki cicho w domu, aby żadne informacje nie przeciekły do prasy? Kiedy właśnie nie mogli, bo nie o zrobienie żadnej flaszki chodzi, tylko o ubranie się wyjściowo i walenie do baru, do ludzi. Albo jak się także okazuje: o przebranie. A ten wspomniany LFC jest tam jednak z niczym innym nieporównywalny. To nie był zwykły transfer, co jak mówię, nie musi zmieniać tej czy innej finałowej oceny zawodnika. Ale czy naprawdę wierzymy, że przed Świętami nie widziano ich jeszcze w innych barach, tylko, że w gazetach nic nie było? Powiedzmy, że można nie widzieć, bo ja wiem, specjalnej różnicy między Warmią a Mazurami, ignorować Przemszę czy upierać się, że Gorzów jest cały Wielkopolski. Można też wzruszać ramionami na różnice pomiędzy whisky i whiskey, sprowadzając wszystko do ortografii. Wszystko to oczywiście można, ale czy wtedy rozmawiamy jeszcze o tym samym prawdziwym przedmiocie naszego, dajmy na to, kibicowania czy tylko tym wirtualnym, z sieci. Tak, to jest tylko jeden, malutki i być może śmieszny aspekt całej sprawy. Ale jak się go nie bierze pod uwagę, to cała rzecz zaczyna wyglądać tak nienaturalnie, jakbyśmy rzeczywiście rozmawiali o jakimś tekturowym Tottenhamie z bajki animowanej, a nie realnym bycie. Akurat się nawinąłeś i teraz wygląda, że się akurat Ciebie czepiam. A nawet w Wild Guns nie gram. I wskoczyłem do tego tematu o prawdziwym, wielkim Tottenhamie. A teraz już oczywiście od niego odbiegłem. Kiedyś, gdy w którymś z poprzednich okien transferowych, po wysłuchaniu całego tego kilkutygodniowego przekrzykiwania na forum, kogo to byśmy nie mieli wyciągnąć i za jakie to niby frajerskie pieniądze, zapytałem Cię wprost: to ostatecznie kogo? Tak z nazwiska. Ale bez wymyślania kogo to my byśmy... Realniej, to znaczy tak, jakbyś miał jutro brać z Prezesem walizę z kasą i lecieć podpisać umowę, tylko, że z kimś takim, kto chce i może tu grać, i sto jeszcze innych warunków. Już dobrze nie pamiętam, ale czy wtedy nie padło z Twojej strony jakieś takie bliższe gruntu i wcale nie spektakularne nazwisko dobrego sobie zawodnika, o którym większość, ze mną w roli głównej, nigdy może nie słyszała? Ależ pewnie tak. I było to nazwisko pewnie, aż zbyt realne, zbyt niechciane i jeszcze wcale nie darmowe. Takie na którego dźwięk większość pogardliwie macha ręką: eee tam! Ale być może prawdziwe. No i sam widzisz, jednak zepsułem. Już po zabawie. A okno ledwo otwarte
7 stycznia 2010, 15:03 [cytuj]
A cierpliwość to chyba coraz mniej popularna cnota przy obsadzie i utrzymaniu trenerów w oczekiwaniu na rezultaty ich pracy. Planeta krąży coraz szybciej. Świetnie to widać jak się sięga do historii poszczególnych klubów i od razu zauważa jak rotacja przyspieszyła z nadejściem lat '90. Dobra też okazja żeby wspomnieć sekretarza Johna Alexandra, który został właśnie ostatnio wytransferowany do Manchesteru, a co przesłonione zostało trochę przez dyskusje o odejściu Keano po golfie stołowym w Dublinie. To było jednak kilka ładnych lat sekretarzowania w klubie, którą to pracę zarząd ocenił jako bardzo dobrą. Teraz będzie już budował wielki Man Utd.

Oczywiście najbardziej zapamiętam, jak to dał się zauważyć (ale chyba nie sfotografować tak jak nasz Kapitan Ameryka) na tajnej misji w sevillskim hotelu Rey Alfonso, gdy aranżowano Juande Ramosa do Spurs. Dał się podejść, choć go tam przecież wcale nie było! Zresztą po samym już incydencie, Prezes rozegrał całą sprawę zgodnie ze wszystkimi elementami sztuki i szkoły spisku. Przede wszystkim doszło do powszechnego wszystkiemu zaprzeczenia. Zarząd poszedł w zaparte. To najważniejszy element teorii spisku i konspiracji w sytuacji zagrożenia. Cóż to bowiem za spiskowcy i sam spisek jeśli się doń przyznać. Korwin znów triumfuje. Jak zwykle po latach. Akurat ten element życia społecznego analizował i opisał już parę razy i to dość precyzyjnie. Z drugiej strony oczywiście, komu przyszło cokolwiek kiedyś przedsięwziąć, wie, że aby zakończyło się to sukcesem, trzeba się wpierw dobrze porozumieć i zmówić. To normalna i cenna cecha ludzi przedsiębiorczych. Jednak od czasu do czasu są, jak wiemy, także do zrobienia interesy nieuczciwe. Wtedy czasami rozpoczyna się kampanię ośmieszania ewentualnych przeciwników poprzez przypisywanie im paranoicznej wiary w spiskowe charakter absolutnie całych dziejów. Wtedy wystarczy już rzeczywiście tylko samemu iść w zaparte i konsekwentnie prezentować się jako byt zrównoważony. A po chwili każdy już wierzy, że sekretarza Alexandra w Sevilli na rozmowach nie było. Ależ stare dzieje. Co tam.

Prezes zresztą ostatnio stawał się jakiś taki hiperaktywny zawsze w okolicach października. Tak, że po mniej więcej roku od tamtego wydarzenia, nie było w Londynie już samego Juande. Zeszłej jesieni na szczęście Prezes dostał nową zabawkę czyli projekt nowego stadionu i formularz pozwolenia na budowę do wypełnienia. Wydaje się bardzo pochłonięty i podniecony perspektywą nowego stadionu. Już mnie zresztą tym przedsięwzięciem zaraził, choć sam ryzykuje, uważam, niesamowicie! Ma wiarę w kibicowską bazę Tottenhamu. Życzę mu żeby się nie przeliczył. Ale imponuje mi (powtarzam się, ale co zrobić), że tak piękną kasę zdołał robić z 36 tysięczych trybun istniejącego WHL. Cóż to jednak byłoby za biznesowanie bez ryzyka!

Gdy bowiem wydrukujmy tabele z ostatnie 25 lat to przypomnimy sobie, jak przeróżne pozycje zajmowali Spurs w poszczególnych sezonach. A jednak mimo tego zarząd decyduje się dziś na nowy stadion na ponad 50 tysięcy. Jeśli nawet nadzieje na wyższą frekwencję daje im ten bieżący sezon, to przecież aż w takim stopniu nie mógł dać ten poprzedni. Nie wspominając już co może stać się w przyszłości. Kredytu nie zaciąga się przecież na rok. On jednak, jak mówię, musi potwornie wierzyć w tę legendarną bazę Tottenhamu plus te nowe strategie marketingowe, nazwijmy je: chińskie ekspansje. Dlaczego? Bo mu widocznie te 25 lat dały jakieś podstawy. Nie było co prawda za wiele sportowo, ani w standardach barcelonowych, ani w kategoriach tytułów z poniedziałkowej gazety. Ale była pasja angielsko-spursowa. I widocznie już to samo jakoś kibicowi wystarczało żeby przyciągać. Czy będzie wielki Tottenham? Może organizacyjnie już jest i zawsze był?

No, ale starczy tego udawania. Przecież zawsze (zawsze!) ostatecznie chodzi tylko o tę pierwszą drużynę, aby wspinała się w górę tabeli i o to aby poinformowała o tym cały świat nasza ulubiona poniedziałkowa gazeta, pokazała ulubiona telewizja i zaprezentował internet, zazdrościli koledzy ze szkoły i pracy czy też koleżanki z wojska. Sprawa naturalna. Sprawa kibicowska.
A cierpliwość to chyba coraz mniej popularna cnota przy obsadzie i utrzymaniu trenerów w oczekiwaniu na rezultaty ich pracy. Planeta krąży coraz szybciej. Świetnie to widać jak się sięga do historii poszczególnych klubów i od razu zauważa jak rotacja przyspieszyła z nadejściem lat '90. Dobra też okazja żeby wspomnieć sekretarza Johna Alexandra, który został właśnie ostatnio wytransferowany do Manchesteru, a co przesłonione zostało trochę przez dyskusje o odejściu Keano po golfie stołowym w Dublinie. To było jednak kilka ładnych lat sekretarzowania w klubie, którą to pracę zarząd ocenił jako bardzo dobrą. Teraz będzie już budował wielki Man Utd. Oczywiście najbardziej zapamiętam, jak to dał się zauważyć (ale chyba nie sfotografować tak jak nasz Kapitan Ameryka) na tajnej misji w sevillskim hotelu Rey Alfonso, gdy aranżowano Juande Ramosa do Spurs. Dał się podejść, choć go tam przecież wcale nie było! Zresztą po samym już incydencie, Prezes rozegrał całą sprawę zgodnie ze wszystkimi elementami sztuki i szkoły spisku. Przede wszystkim doszło do powszechnego wszystkiemu zaprzeczenia. Zarząd poszedł w zaparte. To najważniejszy element teorii spisku i konspiracji w sytuacji zagrożenia. Cóż to bowiem za spiskowcy i sam spisek jeśli się doń przyznać. Korwin znów triumfuje. Jak zwykle po latach. Akurat ten element życia społecznego analizował i opisał już parę razy i to dość precyzyjnie. Z drugiej strony oczywiście, komu przyszło cokolwiek kiedyś przedsięwziąć, wie, że aby zakończyło się to sukcesem, trzeba się wpierw dobrze porozumieć i zmówić. To normalna i cenna cecha ludzi przedsiębiorczych. Jednak od czasu do czasu są, jak wiemy, także do zrobienia interesy nieuczciwe. Wtedy czasami rozpoczyna się kampanię ośmieszania ewentualnych przeciwników poprzez przypisywanie im paranoicznej wiary w spiskowe charakter absolutnie całych dziejów. Wtedy wystarczy już rzeczywiście tylko samemu iść w zaparte i konsekwentnie prezentować się jako byt zrównoważony. A po chwili każdy już wierzy, że sekretarza Alexandra w Sevilli na rozmowach nie było. Ależ stare dzieje. Co tam. Prezes zresztą ostatnio stawał się jakiś taki hiperaktywny zawsze w okolicach października. Tak, że po mniej więcej roku od tamtego wydarzenia, nie było w Londynie już samego Juande. Zeszłej jesieni na szczęście Prezes dostał nową zabawkę czyli projekt nowego stadionu i formularz pozwolenia na budowę do wypełnienia. Wydaje się bardzo pochłonięty i podniecony perspektywą nowego stadionu. Już mnie zresztą tym przedsięwzięciem zaraził, choć sam ryzykuje, uważam, niesamowicie! Ma wiarę w kibicowską bazę Tottenhamu. Życzę mu żeby się nie przeliczył. Ale imponuje mi (powtarzam się, ale co zrobić), że tak piękną kasę zdołał robić z 36 tysięczych trybun istniejącego WHL. Cóż to jednak byłoby za biznesowanie bez ryzyka! Gdy bowiem wydrukujmy tabele z ostatnie 25 lat to przypomnimy sobie, jak przeróżne pozycje zajmowali Spurs w poszczególnych sezonach. A jednak mimo tego zarząd decyduje się dziś na nowy stadion na ponad 50 tysięcy. Jeśli nawet nadzieje na wyższą frekwencję daje im ten bieżący sezon, to przecież aż w takim stopniu nie mógł dać ten poprzedni. Nie wspominając już co może stać się w przyszłości. Kredytu nie zaciąga się przecież na rok. On jednak, jak mówię, musi potwornie wierzyć w tę legendarną bazę Tottenhamu plus te nowe strategie marketingowe, nazwijmy je: chińskie ekspansje. Dlaczego? Bo mu widocznie te 25 lat dały jakieś podstawy. Nie było co prawda za wiele sportowo, ani w standardach barcelonowych, ani w kategoriach tytułów z poniedziałkowej gazety. Ale była pasja angielsko-spursowa. I widocznie już to samo jakoś kibicowi wystarczało żeby przyciągać. Czy będzie wielki Tottenham? Może organizacyjnie już jest i zawsze był? No, ale starczy tego udawania. Przecież zawsze (zawsze!) ostatecznie chodzi tylko o tę pierwszą drużynę, aby wspinała się w górę tabeli i o to aby poinformowała o tym cały świat nasza ulubiona poniedziałkowa gazeta, pokazała ulubiona telewizja i zaprezentował internet, zazdrościli koledzy ze szkoły i pracy czy też koleżanki z wojska. Sprawa naturalna. Sprawa kibicowska
<  1  2  3  

tabela ligowa

Drużyna M Z R P PKT
1. Arsenal FC 0 0 0 0 0
2. Aston Villa F.C. 0 0 0 0 0
3. Brentford F.C. 0 0 0 0 0
4. Brighton & Hove Albion F.C. 0 0 0 0 0
5. Burnley FC 0 0 0 0 0
6. Chelsea FC 0 0 0 0 0
7. Crystal Palace 0 0 0 0 0
pokaż całą tabelę

ankieta

Na którym miejscu w tabeli Tottenham zakończy sezon Premier League 2023/2024?
1 12.5%
2-3 12.5%
4-6 25%
7-10 50%
11-20 0%
8 oddanych głosów
archiwum ankiet

kontuzje

Użytkownicy online: Gości online: 152 Zarejestrowanych użytkowników: 5227 Ostatnio zarejestrowany: Normankeype

Zaloguj się

Zapamiętaj mnie Zapomniałeś hasło?

Zarejestruj się