Tottenham najważniejszy mecz w sezonie rozpoczął bez większych zmian w podstawowej jedenastce. Na szczęście uraz jakiego nabawił się Heurelho Gomes nie był na tyle poważny, by pozbawić go udziału w tak ważnym spotkaniu, na środku obrony mógł zagrać Ledley King, a miejsce Romana Pavlyuchenki w ataku zajął wysoki jak brzoza Peter Crouch. Po raz pierwszy od zeszłego roku, co było chyba najważniejszą przedmeczową wiadomością, w podstawowym składzie Kogutów wybiegł Aaron Lennon.
W mecz lepiej weszli zawodnicy gospodarzy, którzy od pierwszych minut starali się narzucić gościom z Lane swój styl gry. Niepokój wdarł się pewnie wtedy w serce każdego z fanów Tottenhamu, którzy zapewne po cichu liczyli na szczęśliwe uciułanie choćby punkcika na The City of Manchester Stadium. Punkcika przybliżającego nas do upragnionej Ligi Mistrzów. Piłkarze Spurs natomiast, zauważając niebywałą chęć graczy The Citizens do utrzymywania się przy futbolówce, nastawili się na grę z kontry. I to właśnie jedna z takich akcji w 18 minucie mogła zakończyć się powodzeniem, kiedy to po dośrodkowaniu Garetha Bale'a z rzutu wolnego w słupek trafił Peter Crouch.
W 21 minucie miała miejsce sytuacja, której poświęciłbym zdecydowanie więcej uwagi, gdyby Tottenham dzisiejszego spotkania nie wygrał. Otóż, piłkę na pole karne z rzutu rożnego dośrodkował znowuż Gareth Bale, a tam najwyżej wyskoczył do niej Ledley King i umieścił ją w siatce bramki strzeżonej przez Martona Fulopa. Nawet w pomeczowej recenzji gol wydaje się zdobyty jak najbardziej słusznie. Sędzia spotkania, Steve Bennett, tylko sobie znanym sposobem, dostrzegł jednak przewinienie kapitana Spurs na pilnującym go zawodniku Manchesteru City i kompletnie niesłusznie bramki nie uznał. Gdyby Citizens ten błąd arbitra wykorzystali, mielibyśmy o czym mówić przez najbliższe lata, spychając niesławną lazanję na dalszy plan.
Gospodarze również starali się zagrozić bramce przeciwnika, jednak ich akcje, choć częstsze, nie były tak groźne jak kontry Tottenhamu. Widać było, że Manchester zbyt mocno chce dziś wygrać, i przez co mało dobrego z ich strony na boisku się działo.
Do przerwy mieliśmy więc remis - wynik jak najbardziej dobry dla Tottenhamu. W takim przypadku musieliśmy tylko pojechać do Burnley i spełnić swój niepisany obowiązek - ogołocić spadkowicza z trzech punktów.
Drugą połowę, podobnie jak pierwszą część gry, lepiej rozpoczęło City. W pierwszych piętnastu minutach po zmianie stron gra zaczęła im się niespodziewanie kleić, a korzystny wynik przestawał być powoli realnym marzeniem - City górowało w każdym elemencie piłkarskiego abecadła, stwarzając sobie bardzo groźne sytuacje.
Kiedy jednak i ta fala ataków gospodarzy minęła, do gry wzięli się goście z White Hart Lane. Wypożyczony w trybie awaryjnym z Southampton, Marton Fulop, niemal raz za razem, ratował "swoją" drużynę z opresji, udowadniając niektórym fanom z White Hart Lane, że nie jest aż tak słabym bramkarzem, jak niektórzy (w tym oczywiście ja) sądzili.
Manchester był częściej przy piłce, bramkowe sytuacje stwarzał sobie jednak Tottenham. I jedną z nich, chciałoby się wykrzyknąć w końcu wykorzystał. W 82 minucie piłkę w pole karne zagrał Younes Kaboul. Tam przed siebie wybił ją Fulop, jednak w odpowiednim miejscu i o odpowiednim czasie znalazł się nasz wieżowiec, Peter Crouch, który uderzeniem głową, wpakował piłkę do bramki. Po co był nam transfer Petera z Portsmouth? Ano właśnie po to, by dziś świętować historyczny awans do Champions League!!
Przepraszam wszystkich za błędy w relacji, zbyt uproszczoną wersję wydarzeń, ale tak jak Wy, jestem zbyt roztrzęsiony, by móc napisać kilka sensownych zdań. To chyba najpiękniejszy dzień w mojej "koguciej" karierze. To jest mecz, który będę pamiętał do końca życia. To była bramka sezonu, mimo, że nie najpiękniejsza, ale zapewniająca najwięcej. Nie pozostaje mi nic więcej jak wygłosić miłosne wyznanie - Tottenhamie, dziękuję Ci za to, że jesteś!
Wywiad z Harrym
Ściągnij mecz na dysk:
• Ściągnij pierwszą połowę!
• Ściągnij drugą połowę!
88 komentarzy ODŚWIEŻ