O takich dniach się marzy. Najbardziej niesamowite jest, kiedy marzenia się spełniają. Wielokrotnie widząc wychodzących piłkarzy SPURS marzyłem, żeby u ich boku wychodził kiedyś któryś z moich chłopaków.
Kiedy we wrześniu zadzwonili z Klubu, aby mój syn Michał został maskotką przed meczem z Liverpoolem z wrażenia mało nie spadłem z krzesła, a młody miał kłopoty z zaśnięciem przez kilka dni. Potem się uspokoiło.
Emocje zaczęły ponownie narastać od meczu z Arsenalem. Już same przygotowania do wyjazdu podgrzewały atmosferę, a mojemu synowi przeszkadzały (co nie dziwne) w nauce.
Potem poleciało szybko.
Środa: pokonujemy Werder. Czwartek: wyjazd do Krakowa i nocleg. Piątek: samolotem do Londynu. Sobota: „wizyta” u Królowej
No i ani się obejrzeliśmy nadeszła niedziela. Zaraz po śniadaniu 127 razy sprawdziliśmy czy wszystko jest spakowane na mecz. Szalik? Jest. Notes do autografów? Buty piłkarskie? Są.
Wyjazd miał być o 12.00 ale dziwnym trafem autobus opóźnił się 15 minut. Poziom nerwowości mojego syna lekko wzrósł. Niemniej już o 13 byliśmy przed stadionem. Zbiórka maskotek wyznaczona była na 14 więc mieliśmy godzinę na buszowanie w Spurs Shopie. Małe zakupy i na zbiórkę.
Najpierw pamiątkowe zdjęcie przed wejściem głównym, krótkie „Hi” z przechodzącym prezesem Danielem L. i kierunek „Family Room”
W tzw. Family Room pojawiliśmy się jako pierwsi na 15 minut przed czasem. Już po paru minutach pojawiła się reszta dzieciaków(w tym 3 dziewczynki) wraz z opiekunami/rodzicami. Na samym końcu przybył przemiły chłopak z Liverpoolu wraz ze swoim ojcem. Pomyślałem wtedy, że to bardzo fajne i sympatyczne, że maskotka drużyny przyjezdnej przebywa w tym samym pomieszczeniu co dzieci-maskotki „SPURS”.
Ok. 14.15 pojawiła się przedstawicielka klubu i powitała dzieci oraz rodziców/opiekunów. Następnie po 15 minutach zabrała dzieciaki w okolice szatni, aby mogły zebrać autografy od piłkarzy. Początkowo mój syn czuł się lekko stremowany, ale to uczucie szybko minęło i z uśmiechem na ustach ruszył na polowanie autografów.
Wrócił po 45 minutach z jeszcze większym uśmiechem. Wrócił też z „przerażającą” informacją, że „nie ma Modrica”- wiec pewnie nie zagra. Szybko się uspokoiliśmy, bo na ekranie w Family Room pojawił się skład na mecz.
Relacja Michała ze zbierania autografów była chaotyczna i pełna sprzeczności. Był tak przejęty samym faktem spotkania z wieloma piłkarzami, że w końcu nie pamiętał dokładnie kto mu się podpisał. Uporządkowaliśmy „te sprawy” w hotelu wieczorem i okazało się, że podpisali mu się: Gomes, Bale, Dawson, Keane, Jenas i Crouch. Niestety gorączka przedmeczowa nie pozwoliła na złowienie większej ilości podpisów. Ale to i tak fajna sprawa dla tych dzieciaków.
Po powrocie z „łowów” dzieci miały mały lunch, a następnie przedstawiciele Klubu przynieśli torby z tym „co tygrysy (Koguty) lubią najbardziej”: kompletny strój meczowy , program zawierający zdjęcie każdego dziecka wraz z krótka prezentacją oraz 2 (dziecko plus opiekun) bilety mecz.
Potem czas jeszcze bardziej przyspieszył. Dzieci szybko przebrały się w stroje meczowe, włożyły buty piłkarskie (obowiązkowo miały być czyste) i czekały na znak. Mój syn wykorzystał ten czas min. na zrobienie sobie zdjęcia z maskotka Liverpoolu. Było miło i sympatycznie.
Ok. 15.40 przedstawicielka Klubu ustawiła ich według wzrostu (od najniższego) i ruszyli......
Tymczasem My-rodzice/opiekunowie udaliśmy się na swoje miejsca na trybunach w sektorze West Stand Block 10. Rozpoczęły się dłuuuuuugie minuty oczekiwania na wyjście drużyn i maskotek. 6 razy sprawdziłem czy oba aparaty działają i zrobiłem kilka próbnych zdjęć. Musiałem być „ready and steady” na jedną z najważniejszych chwili w życiu moim i mojego syna. Wypatrując Michała i reszty dzieci kątem oka obserwowałem na dużych ekranach WHL, jak czekają w tunelu na wyjście. Początkowo Michał stał obok Huttona. Kiedy jednak wszyscy ruszyli okazał się że Michał wychodzi z Crouchem. Och co to była za chwila....Niesamowite uczucie. Po tylu latach kibicowania widzieć własnego syna wybiegającego na WHL w stroju klubowym.
Jak się potem okazało (już w Polsce) mój zuch-syn był na tyle sprytny żeby w czasie wybiegania pomachać do oglądającej w TV mamy(bardzo się wzruszyła).
Potem była cała oficjalna cześć czyli ustawienie się na środku boiska i powitania miedzy piłkarzami. Tuż po tym dzieci ustawiły się wraz całą wyjściową XI do pamiątkowego zdjęcia (Klub prześlę je później pocztą). Kolejny niesamowity moment dla mojego syna i reszty maskotek.
No a potem krótka runda honorowa wzdłuż West Stand i myk do rodziców/opiekunów. W tym miejscu dodam, że było bardzo zimno i dzieci trochę zmarzły- ale jak powiedział mój syn : „warto było”. Trzeba więc było szybko się ubrać i zabrać do oglądania meczu.
Mecz jak mecz. Każdy widział. Powiem krótko: był zacięty, dramatyczny, niesamowity i cudowny dzięki wspaniałemu zakończeniu. Przeżyć na WHL gola 93 minucie w TAKIM meczu: niesamowite przeżycie (tego nie kupisz nawet kartą Mastercard). Dodam tylko, że straciliśmy głosy na dobre kilka minut a gardła nas bolały jeszcze długo po.
Żeby jednak było jeszcze fajniej nasz kolega Spursmaniak Hałabała użył swoich „wpływów” i o „występie” mojego Michała wspomnieli komentatorzy Canal+. Cudowna pamiątka (dzięki Hałabała!).
I tak powoli skończył ten „Perfect Day”. Autobusem do hotelu , a potem na kolację do pizzeri prowadzonej (a jakże by inaczej) przez fana SPURS. Obowiązkowo musieliśmy mu wszystko opowiedzieć. A co tam......
Kilka fotek: http://mareklineker.fotosik.pl/zdjecia
P.S. No dobra przyznam się....Kiedy wyszli z tunelu na murawę nie dało się nie uronić łez wzruszenia.....
26 komentarzy ODŚWIEŻ