O tym jak ciężko gra się w tym sezonie na St. Andrews przekonała się między innymi londyńska Chelsea, która na tym właśnie obiekcie z Birmingham City przegrała. Sztuka wywiezienia trzech punktów ze stadionu The Blues nie udała się także Tottenhamowi, który, mimo, że po pierwszej połowie z zespołem Alexa McLeisha prowadził, nie potrafił swojej wygranej dowieźć do ostatniego gwizdka sędziego.
Dzisiejszy mecz, co może nie jest zbyt odkrywcze, miał dwie, kompletnie różne połowy. W pierwszej oglądaliśmy bardzo dobrze grający Tottenham. Tottenham atakujący, szarpiący skrzydłami i pewny w defensywie. A przede wszystkim Tottenham, który ze swojej przewagi potrafił skorzystać, wychodząc w 19 minucie na prowadzenie - bramkę na 1:0, po ogromnym zamieszaniu w szesnastce Birmingham zdobył Sebastien Bassong. Koguty miały jednak w tej części gry kilka kolejnych sytuacji do podwyższenia wyniku, lecz podopiecznym Harry'ego Redknappa brakowało odrobiny precyzji, by Bena Fostera pokonać po raz drugi. Mimo to gra wyglądała bardzo dobrze, więc chyba mało kto spodziewał się, że po zmianie stron owe niewykorzystane sytuacje mogą się zemścić.
W drugiej części spotkania Spurs kompletnie nie przypominali piłkarzy z pierwszej połówki. Inicjatywę nad boiskowymi wydarzeniami przejęli gospodarze i to oni dyktowali warunki gry. Obserwując postawę Tottenhamu w drugich trzech kwadransach można było dojść do wniosku, że nasi piłkarze nie przywyknęli w tym sezonie do utrzymywania prowadzenia, tak często musieli przecież swoich rywali gonić. Zagubieni w deszczu nad Birmingham gracze Spurs popełniali coraz więcej głupich błędów, które mogły się zakończyć stratą gola, a brylował w tym Wilson Palacios
Gol jednak, pomimo licznych okazji Birmingham, nie padał, a mecz powoli zbliżał się do końca. Niestety, ostatecznie The Blues dopięli swego, a strzelcem wyrównującej bramki został Craig Gardner, który wykorzystał gapiostwo defensorów Tottenhamu i doprowadził do remisu. Remisu, który utrzymał się do ostatniego gwizdka. Po stracie bramki goście, co prawda, na te ostatnie dziesięć minut, postanowili się obudzić, lecz Tottenhamowi nie udało się już przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść.
Z Birmingham na St. Andrews nikomu nie gra się łatwo. W tym sezonie z tego stadionu tylko Evertonowi udało się wywieźć pełną pulę. Tottenham również miał na to szansę, gdyby formę z pierwszej połowy prezentował w przeciągu całego spotkania. A tak przychodzi nam się zadowolić jednym punktem. Choć wielu z nas powinno przytaknąć, że szansa na trzy oczka była wielka.
Składy:
Birmingham: Foster - Carr, Ridgewell, Johnson, Dann - Bowyer (Larsson 71.), Gardner, Ferguson, Fahey (Żigić 60.), Beausejour (Murphy 80.) - Jerome
Tottenham: Gomes - Hutton, Bassong, Gallas, Assou-Ekotto - Lennon, Palacios, Modrić, Bale - Crouch, Defoe (Pawluczenko 78.)
Sędzia: Kevin Friend
Żółte kartki:
Birmingham: Ridgewell
Tottenham: Palacios
17 komentarzy ODŚWIEŻ