Dla kibica śledzącego polską Ekstraklasę nie do pomyślenia jest, że drużynie mogłoby nie zależeć na grze w Lidze Europejskiej. Tymczasem w angielskiej Premiership dla wielu klubów te europejskie rozgrywki są zwyczajnym piątym kołem u wozu.
Dodatkowy punkt w terminarzu, nieraz dalekie podróże, przemęczenie i kontuzje zawodników - takie argumenty płyną ze strony klubów z najsilniejszych lig, które nie były zadowolone z udziału w Lidze Europejskiej (dawniej Pucharze UEFA, czy popularnych rozgrywkach pocieszenia). Prestiż i zarobki w nich w końcu znikome, znacznie mniejsze od tych, wokół których działa elitarna Liga Mistrzów.
Nic więc dziwnego, że od kilku sezonów największe sukcesy w tym pucharze odnoszą ekipy, które reprezentują ligi dobijające do europejskiej czołówki - jak Rosja czy Portugalia. W końcu, to w tym roku w wielkim finale zagrają FC Porto i Sporting Braga. Dwa lata temu zaś, zwycięstwo przypadło Szachtarowi Donieck, a jeszcze wcześniej Zenitowi St. Petersburg.
Po wprowadzeniu nowej formuły, w której po przejściu eliminacji zespoły dzieli się na grupy - od tego momentu droga do finału wiedzie przez aż 14 spotkań. To zdecydowanie za dużo dla klubów pięciu najsilniejszych lig, które w lidze rozgrywają grubo ponad 30 spotkań plus mecze w pucharach krajowych.
Znakomitym przykładem jest zresztą poprzedni sezon, gdy zespoły, które dotarły do półfinałów LE, czyli: Atletico Madryt, Fulham FC, Liverpool i HSV Hamburg - powodzenie w tych rozgrywkach przypłaciły słabszą dyspozycją w lidze i zajęciem niższych miejsc na koniec sezonu. Atletico i Liverpool, które ponownie w tym roku wystąpiły w LE, tym razem zdecydowanie słabiej zaangażowały się w grę w tym pucharze. Mimo tego, regularną i dobrą grę w krajowej lidze można było u nich zaobserwować dopiero po odpadnięciu z Ligi Europejskiej.
Rodzi się więc pytanie, czy warto skupiać uwagę na tym europejskim pucharze pocieszenia, wokół którego kręcą się śmieszne pieniądze - niższe chociażby od tych, które dostaje się we własnych ligach za zajęcie wysokiego miejsca? Niesmakiem może się jednak odbić, gdy drużyny będą zaciekle rywalizować o to, która będzie ... słabsza na ligowej mecie. Inna sprawa, że dla managerów takie rozgrywki byłyby szansą na przegląd kadry. Rywalizacja na europejskich arenach byłaby doskonałym doświadczeniem dla zawodników dopiero dobijających do pierwszego zespołu.
Wszystko pozostaje jednak w rękach managerów i dyspozycji zawodników. Pytanie jednak, czy odpuszczanie końcówki sezonu dla zajęcia miejsca nie gwarantującego udziału w europejskich pucharach idzie w zgodzie z duchem sportu i czy jest „ukłonem” w stronę kibiców, którzy płacą niemałe pieniądze za bilety?
21 komentarzy ODŚWIEŻ