We wczorajszym spotkaniu z Norwich, Harry Redknapp ustawił drużynę Tottenhamu w inny sposób niż nas dotąd przyzwyczaił. Menedżer Kogutów prawdopodobnie wyciągnął odpowiednie wnioski ze spotkania z Chelsea i postanowił zmienić tradycyjne 4-4-2 (4-4-1-1) na 4-2-3-1, przechodzące momentami w 4-3-3.
Luka Modrić powrócił na swoją ulubioną pozycję w środku pola, pociągał za sznurki, dyrygował grą i przede wszystkim - był minimalnie zaangażowany w grę defensywną. Za jego plecami dwa przecinaki, Sandro, który praktycznie był wyłączony z ataków i asekurował tyły oraz Scott Parker, który był łącznikiem między Chorwatem a Brazylijczykiem.
W ataku rządził Emmanuel Adebayor, którego wspierali po bokach Gareth Bale oraz Rafael Van der Vaart. Ten system bardzo pasował drużynie Redknappa, co udowodniło całkowite zdominowanie Norwich w środkowej strefie boiska. Ekipa Lamberta nie była w stanie dłużej utrzymać się przy piłce, posiadanie futbolówki Tottenhamu było wręcz zatrważające dla rywali. Do tego w ofensywie aktywni byli Assou-Ekotto oraz Walker, co sprawiało olbrzymie problemy beniaminkowi oraz 100% akcje praktycznie co kilka minut.
Bale przez długi czas marnował świetne okazje bramkowe, jednak w drugiej połowie w końcu się wstrzelił i zapewnił Tottenhamowi trzy punkty. Zważywszy na szeroką ławkę rezerwowych, czekających na swoje szanse Kranjcara oraz Pienaara, a także leczących urazy Lennona i Defoe, Redknapp może na stałe przerzucić się na granie takim ustawieniem. Bardzo przypomina ono grę Chelsea za czasów Mourinho. Sandro i Parker (Makelele z Essienem), Modrić (Lampard), Bale i Van der Vaart (Robben i J.Cole) oraz Adebayor (Drogba) nie wydają się być gorsi od dawnej ekipy "The Blues", która była wówczas postrachem całej Premier League. Czasy niestety się zmieniają i dziś nawet taki skład nie daje gwarancji gry w Lidze Mistrzów.
19 komentarzy ODŚWIEŻ