To świetne uczucie grać w europejskich pucharach, a ten klub, klub taki, jak Tottenham, gdy nie gra w Europie jest niczym - powiedział kiedyś legendarny Bill Nicholson i przez te wszystkie lata, od momentu wypowiedzenia słów przez najznamienitszego szkoleniowca Tottenhamu, każdy kibic Spurs na tym łez padole wierzył w wypowiedź Nicholsona. Naszym celem nie było zajęcie szóstego czy dziesiątego miejsca. Pal licho pozycję w tabeli! Celem nadrzędnym było znalezienie swojego miejsca w europejskich pucharach, bez większego zagłębiania się w sprawę tego, jaki jest to puchar. W końcu: "jeśli nie wygramy żadnego trofeum, będziemy mieć zły sezon".
Sprawa znacząco zmieniła się wraz z falą sukcesów klubu z północnego Londynu. Europa sama w sobie przestała być fascynująca; trofea stały się mniej ważne. Wielu stwierdziło nawet otwarcie, że ciepłym moczem olać można, dla nich drugorzędne, rozgrywki Pucharu UEFA nazywane dzisiaj Ligą Europy (nie Ligą Europejską - to tak dla wychowanych na polskich komentatorach fanów). Co to za puchar? Kto w nim gra? Ogórki, buraki i inne piłkarskie warzywa. Nikt nie traktuje tego serio... Doprawdy?
Kibic Tottenhamu przez kilka ostatnich lat zmienił się nie do poznania. Staliśmy się roszczeniowi. Przestał nas interesować klub, a zaczął interesować sukces. Sukces rozumiany jedynie poprzez obecność w Lidze Mistrzów. Poprzez usłyszenie "Zadok the Priest" na White Hart Lane. Poprzez ujrzenie w Londynie największych (podobno) europejskich marek. Poprzez wywalczenie miejsca w czołowej czwórce i zakwalifikowanie się do Champions League. I bez względu na to, co by się działo, wszystko niespełniające tych oczekiwań uznawane jest za porażkę.
Cel uświęca środki, tak? Dlatego podobno warto zrezygnować z uczestnictwa w Lidze Europy i desygnować na bój o "małą Europę" zawodników drugiego, trzeciego czy nawet czwartego garnituru. No bo tych podstawowych trzeba oszczędzać. Na ważniejsze mecze. Dużo ważniejsze mecze. Ze Stoke City czy Sunderlandem. Tak, w nich bez graczy pierwszego sortu zdecydowanie nie będziemy mieli szans. Tacy słabi jesteśmy. Tak dużo ambicji nie mamy. Tak bardzo się zmieniliśmy.
Zespół, który w sezonie odpuszcza sobie cokolwiek, nie ma prawa nazywać siebie zespołem. Trener, który mówi, że tak naprawdę to dany puchar go nie interesuje, bo nie zakwalifikuje się do innego nie ma prawa nazywać siebie trenerem. Piłkarz, który w każdym meczu nie da z siebie stu procent nie ma prawa nazywać się piłkarzem Tottenhamu. Niby proste, a jednak wciąż żywa jest opinia o odpuszczaniu. Pokazywaniu braku ambicji. Próbie oszukania samych siebie. A tak naprawdę próbie oszukania kibiców, którzy płacą za bilet na mecz i sponsorów, którzy w trakcie danego meczu chcą się reklamować. Klub, który nie traktuje serio każdego spotkania nie jest traktowany serio przez nikogo. I więcej straci na lekceważeniu meczów niż na podejściu do każdego spotkania z maksymalną koncentracją.
Brak ambicji zresztą jest tu wątkiem kluczowym. Pobocznym - możliwość zgrywania zespołu. Bo chyba nikt nie przypuszczał, że drużyna, w której zaszło tyle zmian z dnia na dzień będzie grała przepiękny futbol. W takich momentach właśnie okazja sprawdzenia się na tle europejskich warzyw jest niezbędna. Bo jeden wspólny mecz powie ci więcej o twoim boiskowym współpartnerze niż miesiąc treningów.
Miejsce Tottenhamu jest w Europie. Miejsce Tottenhamu jest wśród najlepszych. Miejsce Tottenhamu jest w samym czubie tabeli. Ba, na pierwszym miejscu. Ale dojść do tego można tylko i wyłącznie ciężką pracą w każdym spotkaniu przez pełne 90 minut. Bez tego uczymy się lekceważenia przeciwnika, meczów, pucharów. I wracamy do punktu wyjścia, czyli środka tabeli. Bo lekceważąc cokolwiek lekceważymy samych siebie, swoje umiejętności oraz wolę walki i prędzej czy później poniesiemy tego srogie konsekwencje. Konsekwencje większe, niż może nam się początkowo zdawać.
51 komentarzy ODŚWIEŻ