Zdrowotne problemy Garetha Bale'a, nagonka hiszpańskich mediów oraz słabsza postawa całego Realu Madryt w bieżących rozgrywkach pozwalają wysnuć niezwykle śmiałą tezę, że za jednym zamachem udało nam się upiec ciastko, zjeść ciastko, a w dodatku, w sposób, którego nie powstydziłby się sam mistrz David Copperfield, zjedzone ciastko rozmnożyć na, być może obecnie jeszcze nieco mniejsze (przynajmniej medialnie), ale nie mniej urodziwe ciasteczka.
Zacznijmy od przygotowania składników do pieczenia. Nasza kuchnia dbała przez kilka lat niezwykle pieczołowicie o to, by najwyższej klasy składniki nie poszły na zmarnowanie. I choć czasami wydawało nam się, że z ciastka wyjdzie jedynie zakalec, to koniec końców stary, babciny przepis zdał egzamin popisowo, a nasze ciastko, rosnąc na naszych oczach i przybierając coraz to bardziej wyrazisty kształt, wygrało sporą liczbę nagród w konkursach wszelakich. Udało nam się, własnymi metodami prób i błędów, stworzyć produkt, wydawać by się na pierwszy rzut oka mogło niemalże doskonały. Ciastkowego króla. No a na pewno przynajmniej księcia z zadatkami na króla.
W pewnym momencie okazało się jednak, że o nasze ciastko zaczęły zabiegać inne kuchnie. Kuchnie większe, potężniejsze, z lepszymi kafelkami na podłodze i droższym sprzętem AGD; jednym słowem kuchnie luksusowe. Dodatkowo właściciele jednej z takich oto kuchni zaproponowali nam olbrzymie pieniądze na zakup nowych produktów do pieczenia zakładając pewnie, że nasi piekarze stworzą z tych składników kolejne kulinarne cuda. Oferta była tak bardzo interesująca, że ostatecznie postanowiliśmy ją przyjąć, lecz zanim to zrobiliśmy, obłożyliśmy półki swojej kuchni składnikami potrzebnymi do wypieku kolejnych ciastek. Ciastek, nie jednego ciastka, jak miało to miejsce jeszcze jakiś czas temu.
Pożegnaliśmy się z naszym najlepszym wypiekiem w zasadzie bez większych emocji. Część od dłuższego czasu doskonale zdawała sobie sprawę, że tylko kwestią potwierdzenia jest sprzedaż ciastka, a widząc, jakie produkty w jego miejsce udało nam się nabyć, zapewne z minimalną łezką w oku, ale bez ucisku na sercu pomachaliśmy na "do widzenia" ulubionemu wyrobowi, życząc mu powodzenia pośród innych bez i babeczek.
Nasza kuchnia nie wyszła na tym najgorzej. Rozstaliśmy się co prawda z najbardziej znanym wypiekiem, ale z otrzymanych składników już teraz stworzyliśmy niezwykle ciekawą kompozycję ciastek, których połączenie może stanowić istną ucztę dla zmysłów. Wystarczy tylko, że ktoś odpowiednio poustawia je na talerzu.
Na chwilę obecną nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy Bale sprawdzi się w Madrycie. Ciastko nieco się ukruszyło i choć hiszpańska kuchnia wiedziała o tej skazie od samego początku, to i tak dołożyła wszelkich starań, by w nieważne jakim stanie, ale ostatecznie ciastko kupić. Czy kuchennie osiągnęli sukces? Za wcześnie, by o tym dywagować, choć ja coraz mocniej przychylam się do tezy, że Bale trafił nie do tej kuchni, do której trafić powinien, a sam Real gra futbol całkowicie odmienny od tego, w jakim Walijczyk czuje się najlepiej. I nie chodzi tu o to, że do tej pory zagrał w kilku spotkaniach, a od dłuższego czasu leczy kontuzje, która może wykluczyć go z gry na kilka miesięcy. Nie chodzi też o medialną nagonkę tej samej prasy, która jeszcze jakiś czas temu chwytała się najbrutalniejszych metod, by przekonać przekonanego już Bale'a do transferu. Chodzi po prostu o to, że Bale ze swoim stylem gry całkowicie nie pasuje do ustawienia Realu. Ustawienia, które nie wynika z taktyki Ancelottiego, Mourinho czy innego człowieka zasiadającego na ławce trenerskiej "Królewskich". Ustawienie to wynika z piłkarskiego genotypu Realu. Genotypu, który przez Walijczyka, za żadne skarby świata, odziedziczony nie został.
14 komentarzy ODŚWIEŻ