Nie dziwi więc, że błyskawicznie ochrzczono go mianem następcy wielkiego rodaka, Mourinho – i to w ulepszonej wersji. Trener młodszy od wielu swoich podopiecznych chyba sam nieco zachłysnął się swoją wielkością, zabrakło mu pokory i chłodnej głowy gdy podejmował decyzję o przyjęciu oferty od – nie należącego do cierpliwych i wyrozumiałych – właściciela Chelsea, Romana Abramowicza. Wielu uważa to za normalny krok ambitnego szkoleniowca – pojawia się wielka okazja, trzeba ją wykorzystać. Tyle, że czas jasno pokazuje, iż w tym przypadku ryzyko nie popłaciło, rzucenie się na głęboką wodę wyrzuciło na brzeg jego marzenia o błyskawicznym podbiciu Starego Kontynentu.
Dziś wydaje się oczywiste, że lepiej by zrobił naśladując swojego nauczyciela, Mourinho, z większą konsekwencją – Jose też przecież w młodym wieku wygrał z FC Porto ligę i Puchar UEFA, a jednak – mimo licznych ofert – uznał, że nie zaszkodzi mu jeszcze jeden rok spędzony w ojczyźnie. I nie zaszkodził – jego drużyna nie tylko obroniła tytuł mistrza Portugalii, ale rzuciła na kolana największe potęgi europejskie, zdobywając Ligę Mistrzów. Dopiero wtedy Jose upewnił się, że jest Tym Wyjątkowym, i łaskawie odebrał telefon z Londynu. Kto wie, jak potoczyłaby się kariera jego naśladowcy, gdyby wziął z niego przykład…
Tymczasem nie toczy się dobrze, a wręcz – stacza się. Połamał sobie zęby na Stamford Bridge, nie stanowił autorytetu dla doświadczonych i utytułowanych piłkarzy The Blues, było więc jasne, że krok w tył jest nieunikniony. Tym krokiem w tył był inny londyński klub, Tottenham. Zadaniem Portugalczyka było postawienie go na mocnych fundamentach, zbudowanie potęgi na wzór Borussii Dortmund. I w pierwszym sezonie wyglądało to całkiem dobrze, tyle że nie wiadomo na ile to zasługa wciąż młodego trenera, a na ile – rozkwitu talentu Garetha Bale’a, który w pojedynkę zdobył dla Kogutów wiele punktów. Gdy Walijczyk wzmocnił Królewskich, Tottenham ewidentnie się rozsypał, mimo wydania fortuny na zastąpienie genialnego skrzydłowego szeregiem innych zdolnych piłkarzy. Cóż, to kolejny przykład na destrukcyjne skutki rozmieniania się na drobne. Villas-Boas nie potrafił zbudować monolitu z nowej wersji swojej drużyny i poległ, dziś już oficjalnie. Decyzja o dymisji wydaje się naturalnym krokiem po klęsce z Manchester City (0:6) i sięgnięciu dna w ostatnim meczu (0:5 z Liverpoolem na własnym stadionie).
Dalsze losy Tottenhamu to temat na inny artykuł, dziś ciekawiej brzmi pytanie: jak potoczy się kariera młodego szkoleniowca? Jak pozbiera się po dwóch milowych krokach wstecz w swojej karierze? Czy Portugalczyk, któremu wybitnie się w Premier League nie powiodło, powinien zmienić kierunek i trenować jakiś włoski lub hiszpański klub, czy może raczej lepiej zrobi wchodząc trzeci raz do tej samej rzeki i bazując na wnioskach z dotychczasowych błędów spróbuje odbudować renomę w najsilniejszej lidze? I wreszcie – który wielki klub (zwłaszcza z Premier League) zdecyduje się teraz mu zaufać po tak spektakularnych wpadkach? A może ciąży nad nim klątwa i jego dusza nie zazna spokoju, dopóki nie wróci do Porto i nie odrobi lekcji z początku swojej szkoleniowej kariery…?
Więcej felietonów piłkarskich na www.dobitka.com
8 komentarzy ODŚWIEŻ