Trudna to była miłość. Pełna dość dziwnych zwrotów, o których całej prawdy zapewne już nigdy nie usłyszymy. I nigdy nie będziemy wiedzieć tak naprawdę, kto obraził się na kogo i czyja w tym była większa wina.
Jeden fakt w całej tej sytuacji już teraz jest niezaprzeczalny: powrót Emmanuela Adebayora do składu wyszedł Tottenhamowi tylko i wyłącznie na dobre. Rosły napastnik Spurs, który w zeszłym sezonie radził sobie wyjątkowo słabo, niemalże z marszu udowodnił, że wciąż potrafi być jednym z najlepszych snajperów na tym łez padole. Co dziwne, bo ten sam Adebayor jeszcze kilka miesięcy temu był naszą największą kulą u nogi; zawodnikiem, o którym większość pisała, że bez niego w składzie radzilibyśmy sobie tak samo, o ile nie lepiej.
Wszystko zmieniło się w wakacje. Albo jeszcze chwilę przed nimi. W meczu z Chelsea, zremisowanym przez Tottenham 2:2, w którym Adebayor strzelił przepięknego gola lobując z 25 metrów Petra Cecha. W tym spotkaniu widzieliśmy starego, dobrego Adebayora. Adebayora często cofającego się do środka pola, Adebayora szukającego gry, Adebayora świetnie grającego ciałem, Adebayora wygrywającego pojedynki główkowe, podającego do kolegów z drużyny, strzelającego niezwykle groźnie - jednym słowem Adebayora, jakiego chcieliśmy widzieć cały sezon.
Ostatnie miesiące były dla Adebayora trudne wyjątkowo. Napastnik rodem z Togo stracił brata, wrócił do rodzinnego kraju i długo nie pojawiał się z powrotem w Londynie. Gdy już ostatecznie zjawił się w stolicy Anglii, Tottenham uczył się gry kompletnie innym ustawieniem. Ustawieniem, które nie przewidywało dla Adebayora miejsca w składzie. To zarezerwowane było dla Roberto Soldado - snajpera sprowadzonego latem z Valencii. Hiszpana od czasu do czasu w wyjściowej jedenastce zastępował Jermain Defoe. Adebayor natomiast grze kolegów przyglądał się z trybun, sprzed telewizora, lub niezwykle rzadko z ławki rezerwowych. W lidze za Andre Villasa-Boasa pojawił się raz: w przegranym 0:6 spotkaniu z Manchesterem City.
Kiedy Tottenham postanowił pożegnać się z Boasem i zastąpić go Timem Sherwoodem, Adebayor niemal równie szybko został przywrócony do wyjściowego składu. Już w pierwszym meczu pokazał się z bardzo dobrej strony strzelając dwa gole i przypieczętowując wygraną Spurs nad Southampton. Później było już tylko lepiej, a pary Adebayor - Soldado powoli zaczyna obawiać się cała Premier League. Szkoda tylko, że po drodze musiało się wydarzyć aż tak wiele.
Nie mnie rozsądzać, kto w całej sprawie miał rację. Adebayor, który nie chciał wrócić z Togo, czy Villas-Boas, który nie mógł znieść tak wielkiej niesubordynacji swojego podopiecznego. Obecnie w zdecydowanie lepszej sytuacji jest Togijczyk. Bo to on może udowodnić swojemu byłemu trenerowi, że ten się mylił. I, co ciekawe, Adebayor czyni to w niemal każdym meczu. Nieobecni natomiast nie mają prawa głosu. Być może szkoda, bo spojrzenie na sprawę z dwóch perspektyw pozwoliłoby nam na wyciągnięcie jakichkolwiek wniosków. Na tę chwilę możemy tylko gdybać, że kontuzja nie była do końca kontuzją, a Boas bardziej od swojej żony bał się wykształcenia poczucia, że któryś z zawodników może pozwolić sobie na więcej, niż on. Być może w tym właśnie tkwił szkopuł i być może dlatego Portugalczyk musiał rozstać się z White Hart Lane.
Warto jednak pamiętać, że pewnych nawyków żaden napastnik nie jest się w stanie pozbyć. I raczej na pewno prędzej czy później Adebayor znów zacznie ślamazarnie człapać po boisku, nie dając zespołowi za dużo od siebie, bo tego zdążyła nas już nauczyć historia. Pozostaje nam tylko wierzyć, żeby nastąpiło to jak najpóźniej. Albo w ogóle. Choć nie jestem do końca przekonany, czy nie jest to aż nazbyt nierealna prośba.
36 komentarzy ODŚWIEŻ