Tottenham zremisował derbowe spotkanie na The Emirates. Kibice Spurs czują lekki niedosyt, bo ich drużyna przeważała, była bardziej zdeterminowana, aby sięgnąć po trzy oczka. Kanonierzy szukali swoich okazji prostymi środkami i poszczęściło się im w drugiej połowie.
Pierwsza połowa rozpoczęła się w zabójczym tempie. Do 10 minuty kalkulacje poszły na bok. Środek pola praktycznie nie istniał. Żadnej drużynie nie udało się poważnie zagroźić bramce. Brakowało ostatniego podania. Gdy gra się uspokoiła, posiadanie piłki było na korzyść Arsenalu. Inaczej to wyglądało jeśli chodzi o sytuacje podbramkowe. Lepsze stwarzał sobie Tottenham. Gospodarze zupełnie nie potrafili przebić się przez dobrze ustawione fromacje Kogutów.
W 33 minucie wynik dla Tottenhamu otworzył Harry Kane. Genialne podanie z lewej strony od Dannego Rose'a. Kościelny próbował łapać napastnika Kogutów na spalonego, ale Anglik ruszył idealnie w tempo i po chwili znalazł się sama na sam z Cechem przy bramce Arsenalu. Kane przytomnie lekko podniósł piłkę na nogą Petra Cecha i ta wpadła do siatki.
Arsenal nie potrafił z żaden sposób odpowiedzieć na trafienie Kane'a. Dopiero na początku drugiej połowy Lloris musiał się wysilić, żeby obronić strzał Campbella. Kilka minut dobrej gry gospodarzy i znów inicjatywę zaczęli przejmować "dzieciaki" Pochettino.
Wysoki pressing Tottenhamu dawał się we znaki Kanonierom. Kilka razy tracili piłkę w obrębie własnego pola karnego i mogło być naprawdę groźnie. Tottenham jednak nie potrafił przypieczętować swojej przewagi drugim golem.
Arsenal szukał swojej szansy w stałych fragmentach i dośrodkowaniach w pole karne. Dwa razy groźnie główkował Giroud, który pozostał na boisko, mimo iż w pierwszej połowie na własną rękę wymierzał sprawiedliwość Vertonghenowi.
Kanonierzy w końcu fartownie przełamali obronę Tottenhamu. Lepiej w całej sytuacji mógł zachować się Lloris. Strzał Gibbsa dziwnie przetoczył się po słupku. Lloris próbował wyrzucić piłkę z bramki, ale ta już przekroczyła linie całym obwodem.
Po gwizdku końcowym fani Tottenhamu czuli lekkie rozczarowanie, ale także rozpierała ich duma. Nawet Bayern nie poradził sobie tak dobrze na The Emirates, jak Tottenham w niedzielne popołudnie. Podopieczni Pochettino przedłużyli swoją serię bez porażki do 11 spotkań. Optymizmem napawa fakt, iż nie były to przypadkowe rezultaty. Tottenham nawet jak remisował, przeważnie był leszył zespołem, a do zwycięstwa brakowało tylko zimnej krwi przed bramką przeciwnika.
Mauricio Pochettino został wierny swoim zasadom, nawet jak wyniki w poprzednim sezonie były niezbyt zadowalające. Do znudzenia w każdym wywiadzie pomeczowym powtarzał o swojej filozofii gry. Wierzył w nią i potrzebował, młodych, otwartych umysłów, gotowych do ciężkiej pracy. Teraz widzimy tego efekty.
Arsenal (4-3-3): Cech, Debuchy (Arteta 77), Mertesacker (c), Koscielny, Monreal; Coquelin, Ozil, Cazorla (Flamini 45); Campbell (Gibbs 74), Giroud, Sanchez.
Spurs (4-2-3-1): Lloris (c), Walker, Vertonghen, Alderweireld, Rose; Dier, Alli (Mason 81); Dembele, Eriksen (Onomah 90+1), Lamela (Son 76); Kane.
Bramki: Arsenal – Gibbs 77. Spurs – Kane 32.
Żółte kartki: Spurs – Lamela 56.
Sędzia główny: Martin Atkinson.
9 komentarzy ODŚWIEŻ