Znając zamiłowanie wyspiarzy do piłki nożnej, nie ma chyba dziś w Anglii częściej powtarzanego nazwiska niż Jamie Vardy. Jeżeli na Wyspach ktoś nie znał tego zawodnika, to przy okazji starcia sensacyjnego lidera z wiceliderem Premier League poznał. 28-letni gracz Leicester City pobił wiekowy rekord znakomitego Holendra Ruuda van Nisterlooya, strzelając bramkę w jedenastym meczu najwyższej klasy rozgrywkowej z rzędu. Wydawać by się mogło, że fakt ten, nas, polskich kibiców Kogutów nie powinien szczególnie interesować. No może poza ciekawostką, że ostatnią drużyną, jakiej Vardy nie strzelił gola, był nasz Tottenham. Jest jednak w życiorysie Vardy’ego coś, co może okazać się zajmujące. A więc pokrótce o jego przeszłości.
Anglik zaczynał karierę od Sheffield Wednesday, jednak w Owlerton nie poznano się na jego talencie. Nie było też za horyzoncie innych poważnych graczy chcących pomóc w rozwoju 16-latka i młodzieniec wylądował w Stocksbridge Park Steels (cokolwiek to jest). Następnie było Halifax, Fleetwood i Leicester, gdzie trafił za rekordową kwotę wydaną na piłkarza spoza czterech najwyższych lig w Anglii (non-League) – 1,7 mln funtów. Dziś Vardy strzela jak na zawołanie w Premier League. Czy nie przypomina to historii Charliego Austina? Zawodnik QPR też piął się po szczeblach ligowej drabinki zaczynając w strefie non-League, aż rok temu został czwartym najlepszym strzelcem topowej dywizji. We wcześniejszych latach takie historie należały do rzadkości, ale Premier League się zmienia. Po raz drugi z rzędu furorę robi w niej były zawodnik non-League.
Czy warto sprowadzić do klubu Vardy’ego lub Austina? Może tak, może nie, z transferami nigdy nic nie wiadomo. Chociaż jeśli ktoś strzela co sezon w Anglii, to jest zakupem pewniejszym niż gwiazda jednego sezonu z kontynentu. W każdym razie nie wypowiadam się na temat konkretnych nazwisk. Na pewno jednak warto zastanowić się nad kierunkiem poszukiwań potencjalnych wzmocnień w niskich klasach rozgrywkowych. Wszak Dele Alli, który szturmem zdobywa pozycję w klubie i reprezentacji Trzech Lwów, też grał poprzednio w Milton Keynes. Nie jest to wprawdzie Stocksbridge Vardy’ego czy Kintbury Austina, ale nikt poważny nie drży na myśl o potyczce z The Dons. No może poza kibicami AFC Wimbledon, ale to ze złości, nie ze strachu.
Kolejnym argumentem za zakupami w strefie non-League jest cena. Jeśli rekordem jest 1,7 mln funtów, to w zasadzie za 2 mln możemy wyciągnąć stamtąd, kogo sobie tylko życzymy. To gigantyczny plus przy obecnym rynku. Astronomiczne ceny płacone przez Real czy Barcelonę za graczy wybitnych sprawiły, że sprowadzając do klubu zawodników przeciętnych, trzeba liczyć się z wydatkiem nastu milionów. A rewelacyjny Alli z League One kosztował nas od 5 do 6,5 mln funtów. Bomba. Tym bardziej że nawet stosunkowo młodzi stażem kibice Spurs przeżyli już wiele transferowych niewypałów. Co za tym idzie doskonale wiedzą, że mniej boli strata 2 milionów niż 26 (chodzi mi o Soldado, nie o Lamelę oczywiście). I łatwiej wtedy o jakikolwiek zysk przy transferze do kolejnego klubu.
Podsumowując, nie da się (chyba) zbudować drużyny na samych wychowankach i graczach z non-League. Na pewno jednak da się wyłowić perełki. Jest to więc w mojej ocenie kierunek jak najbardziej słuszny. Prezesie, pod rozwagę.
5 komentarzy ODŚWIEŻ