No i klops. Gdyby Tottenham miał jednego gościa, który potrafi ogarnąć chaos na boisku, rozdzielić piłki z głową i jeszcze dorzucić coś ekstra z dystansu – to był właśnie James Maddison. Ale już nie będzie. Nie w tym sezonie.
Pomocnik Spurs doznał kontuzji kolana w czwartkowym meczu z Bodo/Glimt. Strzelił gola, a potem… zniknął. Najpierw był optymizm, trener Ange Postecoglou po meczu robił dobrą minę do złej gry. Ale dzień później – dramat. Okazało się, że sprawa jest poważniejsza, niż się wydawało. W grze: podejrzenie uszkodzenia więzadeł. Lekarze badają, klub milczy, a kibice już szykują się na najgorsze.
Co to oznacza? Że Tottenham najpewniej kończy sezon bez swojego reżysera gry. Maddison nie zagra ani w rewanżu z Bodo, ani – o ile Spurs tam się doczłapią – w finale Ligi Europy.
Postecoglou po remisie z West Hamem nie miał złudzeń:
– "Nie wygląda to dobrze. Więcej powiemy w poniedziałek, ale cudów się nie spodziewajcie."
I to jest właśnie problem. Maddison to nie tylko zawodnik od liczb – to typ, który nakręca grę, wie, kiedy przyspieszyć, kiedy uspokoić. A teraz? Zostaje improwizacja. Tottenham będzie musiał kombinować bez swojego „dyrygenta”, a to może się skończyć niezłą kakofonią.
Cóż, wygląda na to, że w najważniejszym momencie sezonu „Koguty” lecą na autopilocie. A lot wcale nie jest stabilny.
0 komentarzy ODŚWIEŻ