Pierwszy mecz? 3:1 dla Spurs. Ale jeśli ktoś myśli, że to już „pozamiatane” – to chyba nie widział, jak gra Bodø/Glimt u siebie. Tam piłka inaczej się odbija, wiatr wieje z każdej strony, a presja? Jak z lodowego młota.
Tottenham zrobił swoje w Londynie. Szybkie tempo, pressing, jeden schemat, drugi, trzeci – i już po godzinie było 3:0. Ale… Norwegowie złapali kontakt. Bramka na 3:1 to nie tylko ozdoba – to brama otwarta do rewanżu.
Maddison? Jak cień, jak lep
To nie był przypadek, że Bodø nie mogło zbudować swojej gry. Maddison przykleił się do Sondre Brunstada Feta jak taśma klejąca. Gdzie Fet, tam Maddison. Żadnej przestrzeni, żadnej swobody.
Ale uwaga – to nie zabawa w chowanego. Tu trzeba mieć żelazne płuca i głowę jak komputer. „Man-marking” to trudna sztuka – łatwo dać się wyciągnąć, zgubić rytm drużyny. Maddison? Profesor w tym meczu.
Norweska odpowiedź? Jazda stoperem
Bodø zagrali sprytnie. Skoro pomocnik zamknięty, to… jazda z piłką od stoperów. Przesuwanie gry przez środek, napędzanie akcji od tyłu. Takie rzeczy tylko przy dobrym czytaniu gry. Ryzykowne, ale potrzebne. I to działało – raz, drugi, trzeci. Jakby ktoś wyciął wzór z podręcznika: „Jak omijać pressing”.
Spurs – pressing, który myśli
Tottenham nie tylko biegał. Oni wiedzieli kiedy, gdzie i po co. Synchronizacja: skrzydłowy rusza, obrońca podąża, Solanke zamyka środek. Efekt? Bodø wyglądało jakby grali w czterech z tyłu, bez wyjścia.
W kluczowych momentach – sześciu Spursów na połowie rywala, wszyscy pod presją, kąty podań pozamykane. Tak wygląda pressing z Premier League – nie tylko intensywny, ale inteligentny.
Rewanż? Witajcie w lodowej twierdzy
Teraz pora na rewanż. W Norwegii wszystko może się zdarzyć. Gospodarze będą chcieli szybko złapać kontakt, wyjść wysoko, wciągnąć Tottenham w chaos.
Ale jeśli Spurs zagrają równie konsekwentnie jak w pierwszym meczu – mogą wracać z biletem do finału.
Tylko pamiętajcie – w Bodø to nie są zwykłe 90 minut. To próba ognia i lodu.
0 komentarzy ODŚWIEŻ