Choć w porównaniu do reszty aparatu były manager mówi całkiem sporo, Wielkiemu Martin Jolowi generalnie już się nie wierzy. Z kolei Damien - ten, jak się wydaje, raczej w ogóle mało mówi w każdym zresztą z co najmniej trzech języków, którymi przecież włada biegle. Ramos mówi chyba tylko do Poyeta, bo nikt nie chce się uczyć kastylijskiego. Niektórzy twierdzą, że już najwyższy czas na hiszpański zaciąg. Damien co prawda zna język Cervantesa i nieprzymierzając Villi (chyba, że ten preferuje asturyjski), ale już wiemy, że Dyrektor sam przecież mało mówi. A czy słucha? Nie, to jego się słucha (gdy już mówi). W tej sytuacji nie dziwi, że Juande raczej robi swoje niż cokolwiek mówi. Kto zaś od początku chciał Ramosa, teraz (po CC) ma prawo mówić: a nie mówiłem! Na tej podstawie (kto co mówił bądź nie) dziennikarze i tak piszą swoje. To znaczy tylko o tym, o czym są pewni, że będzie się mówić. A mowa (jak mówią) jest tylko srebrem.
W tej beznadziejnie zagmatwanej sytuacji postawmy na źródła sprawdzone i powszechnie uważane za rzetelne. A zatem BBC oraz Daniel Levy. Prawdomówne medium oraz nienaganny Prezes. I vice versa. Koniunkcja nastąpiła w poniedziałek 26 listopada 2007, kiedy udostępniono wywiad jakiego Prezes udzielił dziennikarzowi Korporacji. Sprawa już odległa, bo z ubiegłego roku. Ale mimo wszystko spróbujmy odgrzać tego kotleta.
Najpierw rzecz podstawowa i oczywista. Prezes jest biznesmanem. Krew i kości. Wszyscy to wiemy. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić to tego jak solidnie prowadzi organizację. Tak też prezentuje się w wywiadzie, dobitnie formułując swe wypowiedzi o finansach i zarządzaniu. Precyzja i zdecydowanie. Takie podejście niby nie powinno dziwić ale muszę przyznać, że intensywność i sposób w jaki wypowiada się w tym wywiadzie o swojej roli w biznesie oraz o całym finansowym aspekcie działania klubu, tym razem w jakiś szczególny sposób przykuwa moją uwagę i wywołuje pewne przemyślenia. Kiedy analizujemy ten fragment kiedy mówi o swej frustracji gdy piłkarze nie osiągają wyników na boisku i psują całą wielką pracę wykonaną przez Zarząd, to jasnym staje się to, że mamy do czynienia z biznesową naturą najwyższego stopnia. A co za tym idzie, trzeba się pogodzić z tym, że Prezes jest tu tylko tymczasowo. Trudno bowiem blokować karierę człowiekowi, który przecież nie do takich tylko przedsięwzięć jest stworzony. Jestem przekonany, że mierzy wysoko a mając ku temu wybitne zdolności zajdzie tam gdzie mierzy.
I chociaż Prezes zapewnia (także sam siebie), że jego zawodnicy doskonale rozumieją, że celem tego klubu nie jest tylko gra w piłkę na trawie (sama w sobie), to jednak wiemy, że chłopcy potrafią rozregulować mu ciśnienie zupełnie odwrotnym podejściem do sprawy. To z czym mieliśmy do czynienia ostatnio było albo podnoszeniem ciśnienia poprzez obniżenie miejsca w tabeli, jak za poprzedniego menago. Lub obniżenia ciśnienia aż do uśpienia z zastygnięciem wiosennym na 11 miejscu włącznie. Nadzieją dla Prezesa jest jednak to, że zatrudnił trenera, który już właśnie wymienia mu pół składu. Za Prezesa zresztą własne pieniądze.
Prezes zarządza tą spółką i ma względem niej obowiązki wynikające z prawa. Obowiązki te dodatkowo wzmacnia struktura własnościowa, w której ma przecież swój osobisty udział. Ale i my również mamy tę świadomość przecież, że THFC jest spółką. Tylko kto na co dzień o tym pamięta? Dla nas przecież prawie wyłącznie jest to sportowy klub i jego pierwsza drużyna oraz jej miejsce w tabeli. Bo tym elementem, który nas zasadniczo przyciąga nie jest biznes sam w sobie lecz sport i kultura kibicowska jaka się wokół klubu tworzy. To oczywiste, że klub jest spółką. Ale któż z nas powie o sobie klient spółki zamiast kibic? Do głowy nam to nie przyjdzie, choć formalnie klientem jesteśmy każdorazowo kupując ofertę tej firmy. A skoro spółka, to w konsekwencji czysto biznesowe (ponad całym tym tak zwanym szlachetnym sportem) podejście Prezesa, absolutnie mnie nie dziwi. Doceniam to i akceptuję. I to włącznie z mało popularnymi decyzjami jakie musi podejmować. Nie ma bowiem nic gorszego jak niepoważny zarządca, marnujący wysiłek zatrudnionych i podległych mu pracowników (nie wspominając już nawet o majątku właściciela) w imię jakiejś niby to wyższej idei. Sport czy nie sport, kultura czy nie kultura, tradycja czy ekstradycja. Jeśli praca została włożona to pieniądz jest pieniądz! A styl? Ponoć można się obejść. Choć z drugiej strony punktów za styl jeszcze jakoś w kilku sportach nie zniesiono. Jak wysokie byłyby zatem noty za styl przy dokonanych jesienią zmianach na stanowiskach trenerskich?
Ale czy potrzebne są te, pożal się Boże, żarciki i docinki? Skoro bowiem klub jest spółką to musi skończyć się zabawa w sport a zacząć odpowiedzialność. Dla Prezesa oczywiście. Bo dla kibica...? Cóż, na kibica to haka w statucie chyba nie ma i nie musi on stać się automatycznie, wraz z powstaniem spółki, tak zwanym (poważnym) klientem. Coś tam może i podpisze kupując szalik klubowy czy bilet na mecz. Jakąś umowę czy zobowiązanie o przestrzeganiu regulaminu (wszystko małymi literkami), gdzie w prawie staje się klientem. Ale kibic się tym brzydzi. Kibic chce mieć prawo do śpiewu, do emocji, do nazywania się fanem a sędziego kaloszem. A po przegranym meczu wcale nie ma zamiaru żądać zwrotu za bilet, jeśli nie dostanie produktu, który zamówił. Bo też i niczego nie zamawiał. Co innego Prezes. Jeśli właśnie zamówił 4 miejsce a wciąż go nie ma, to jasne jest, że muszą nastąpić zmiany. Kibic zaczeka na nowy, lepszy sezon. Prezes, aż tyle czasu nie ma. Prezes nie może tu tkwić wiecznie. I choć sportowo to nasz wspaniały, wielki klub, biznesowo to w końcu tylko przedsiębiorstwo z londyńskiego Tottenhamu.
Nie życzmy Prezesowi źle. Gdzieś tam hen, daleko czekają na niego większe trofea. Biorę to na wyczucie, ale nie sądzę, że sportowy wyłącznie sukces da mu tu pełną satysfakcję. Ten człowiek tu zgorzknieje. Ponownie wyczuwam to w jego tonie, gdy z takim naciskiem mówi jak niesamowicie frustrująca jest dla niego sytuacja gdy pracując choćby i pełne 7 dni w tygodniu, ma poczucie, że cała praca idzie prawie na marne, jeśli nie ma wyników na boisku. Prezes mówi zapewne o marnowanej pracy zarządu i administracji, ale ociera się to o stwierdzenie jakby dla niego cały sens istnienia klubu był w takich sytuacjach podważany. A przecież żaden kibic sam do takiego wniosku nigdy nie dojdzie. Istnienie klubu i praca gardeł oraz wydane na bilety pieniądze nigdy dla kibica nie idą na marne. Kibic co najwyżej czeka na przyszły sezon. Bo kibic pozostanie kibicem. A Prezes zaś prezesem. I za to w zasadzie ceni się Prezesa. Wynik finansowy mówi zresztą za niego wszystko. Ten wynik jak trampolina wyrzuci go wkrótce na wyższy poziom. Tottenham jest na sprzedaż? A co na nią nie jest w biznesie? To ponoć zawsze tylko kwestia ceny.
Prezes odkrywa, że klub prowadzony jest zespołowo i tak też rozkłada się odpowiedzialność za sportowe decyzje. A kto w takim razie wydaje pieniądze? Prezes wyjaśnia. Procedura jest taka, że jeśli manager stwierdza, że pewne pozycje w składzie wymagają wzmocnienia to wspólnie z dyrektorem i całym aparatem występują z propozycjami nazwisk, klubów i akademii. Dalej harcerze rozsyłani są do granic znanego nam świata. Gdy wracają z pierwszymi sondażami, następuje wiele wewnętrznych spotkań, gdzie dyskutowane są poszczególne kandydatury. Następnie powstaje lista konkretnych już celów i nazwisk a aparat próbuje te cele osiągnąć, jak podkreśla Prezes, jeśli to tylko możliwe. Bo może trudno w to uwierzyć ale nie każdy chce grać dla Spurs. Prezes stwierdza, że to coach jest osobą, która w ogromnym stopniu podejmuje wiążącą decyzję co do ostatecznych nazwisk. Takie postawienie sprawy w pierwszym momencie robi wrażenie zrzucenie odpowiedzialności na trenera (pomimo zadeklarowanej wcześniej kolektywności). Ponieważ na razie jednak szukam każdej okazji do obrony Martina, słucham dalej Prezesa i z satysfakcją stwierdzam, że zaraz w następnym zdaniu Prezes jednak modyfikuje swoją wypowiedź i wyjaśnia, że to znaczy tylko tyle, że w tym klubie, nie kupi się żadnego piłkarza, którego by trener nie zaakceptował. A to już znaczy jednak coś trochę innego.
Jeżeli bowiem wyobrazimy sobie, że powstała lista, powiedzmy, 30 nazwisk, poukładanych zapewne przez managera w jakiejś kolejności. Kolejności, o której decyduje nie tylko klasa danego piłkarza ale i wizja trenera co do roli jaką ma odegrać kandydat w przyszłym zwycięskim zespole. I wyobraźmy sobie, że zakupi się (bądźmy przez moment niemal ekstremalni) zawodników z pozycji 27, 28 i 29 zamiast 2, 3 czy 4. Nie nawet dlatego, że aparat okazał się nieudolny, ale po prostu dlatego, że z biznesowego punktu widzenia wydaje się to lepszą inwestycją. W przypadku sukcesu takiej polityki, nie znajdzie się zapewne wielu takich, którzy będą kręcić nosem na jakość transferów. Gdy jednak sukces nie nastąpi, a odpowiedzialny za to zespół dyrektorsko-managerski nie żyje w pełnej harmonii i zgodzie, to mamy początek afery. Zawsze bowiem dyrektor może stwierdzić, że zakupił zawodników z listy, którą przecież usankcjonował trener - i będzie miał rację. Trener zaś, że dyrektor kupił mu nie tych, których on chciał najbardziej. Ale czy on też będzie miał rację? Teoretycznie tak, ale jak uczy historia ubiegłej jesieni - nie tym jednak razem.
W związku z tym, że uważam Damiena za sprawnego dyrektora, który zawsze spada na cztery łapy, pozwolę sobie nie szukać argumentów na poparcie jego pozycji. Los obchodzi się z nim łaskawie. Ma właściwy charakter i odpowiednią metodę do tego aby zajść daleko i bez tego typu, wątpliwej zresztą, pomocy. Zajmijmy się na moment naszym nieudacznikiem Martinem. Choć lepiej nie pokładać nadziei w człowieku, czuję, że mam chyba jakąś taką misję-nie-misję aby go bronić. Mam nadzieję, że nie robię mu tym samym niedźwiedziej przysługi i nie sprowadzam po raz kolejny stada sępów (błagam, niech nikt nie czuje się obrażony) na jego łysą głowę.
Jolowi zarzucono, że wypiera się odpowiedzialności za letnie zakupy tak w sferze finansowej jak i sportowej. Zacznijmy zatem, a jakże, od pieniędzy. Czy to właśnie BMJ odpowiada za wydanie ubiegłego lata tych 40 milionów? W tej sprawie odpowiedzialność z Martina zdejmuje sam Prezes, który zaprzecza i wyjaśnia, że absolutnie to nie manager decyduje i zatwierdza czy wydaje się 8 czy 10 milionów za tego czy owego gracza. Rozumiem, że 16 też nie? Kto więc właściwie wydaje pieniądze? Prezes informuje precyzyjnie. Decyzje o wydatkowaniu konkretnych sum zawsze podejmuje Zarząd lecz trener oczywiście akceptuje poszczególne nazwiska. Jednak niejasna pozostaje sprawa sportowego aspektu dokonanych transferów. Tutaj odpowiedzialności z coacha nie zdejmuje nikt. A kto zechce to za chwilę być może zobaczy, że nie robi tego i sam Jol. Ten zaś kto nie zechce, to zobaczy coś przeciwnego. O temat ociera się The Daily Mail z 22 grudnia 2007, publikując sprawozdanie z rozmowy holenderskiego magazynu Sportweek z odsuniętym już Martinem, pod sensacyjnym tytułem, przyjmującym częściowo formę cytatu. Proszę:
'Jol ujawnia jak pogrzebano marzenia w Spurs: to nie ja sprowadziłem Benta, Balea, Taarabta, Boatenga i Kaboula i nie umiałem pracować z Comollim.'
Tytuł długi i szokujący. Ale nie ostatnia, oczywiście, jego cześć, gdyż to podejrzewaliśmy chyba wszyscy. Ale początek...?! Tak bezpośrednio wypowiedzieć się o braku wpływu na nazwiska i o tym, że nie miało się nic wspólnego z tymi transferami? Szok. Nie chce się wierzyć, że to powiedział. Czym prędzej więc rzucam się od tytułu do samego tekstu aby odszukać ten cytat. I co znajduję? Akurat te słowa, które posłużyły do sformułowania tytułu tego artykułu (który narobił przecież tyle zamieszania) wcale w tekście nie są cytowane. Pośród wielu bezpośrednio przytaczanych wypowiedzi Jola, akurat ta kluczowa i sensacyjna sprawa jest podana jako streszczenie a może nawet tylko własna interpretacja redakcji. Gazeta relacjonuje bowiem tylko zależnie:
'Jol potwierdził, że nie był odpowiedzialny za pozyskanie Benta, Balea, Taarabta, Boatenga i Kaboula oraz, że jego niedające się naprawić stosunki z człowiekiem od transferów, doprowadziły go do wiadomego końca.'
Szukam zatem dalej jakiegoś innego fragmentu, który natchnął był redakcję do nadania tego tytułu i oto jedyny, który jakoś odnosi się do tematu transferów i przede wszystkim gdzie Jol mówi swoim własnym już głosem :
'Od pierwszego dnia relacja z Comollim była nieporęczna. Nie byłem jego wyborem a on moim. Presja była przeogromna. Przez zasadniczą część mojej pracy polegałem na otaczających mnie ludziach, którzy sprowadzali zawodników. Jestem jednak jedynym, który byłby zwolniony, gdyby sprawy poszły źle, gdyż to ja odpowiadam za wyniki.'
Czy to te zdania zainspirowały prasę? Oczywiście przyznaję, że wrażenia po przeczytaniu tej wypowiedzi mogą być różne. Jedni powiedzą, że po raz kolejny czuje się żal i narzekanie w jego głosie, za które tracimy już sympatię dla naszego byłego. Inni zwrócą uwagę, że jest tu też i uczciwe przyznanie kto w końcu odpowiada za wyniki (te złe, bo innych nie było). Jeszcze kolejni może, pozostaną pod wpływem obu tych odczuć. Ale jak widać dla autorów The Daily Mail było w tej wypowiedzi widocznie coś jeszcze, skoro poszli tak daleko, że zdecydowali się napisać nie to co Jol rzeczywiście powiedział ale to co ich zdaniem w tej sprawie myśli. Ale czy to tłumaczy dlaczego redakcja konstruuje swój tytuł jakby był cytatem a nie przytacza go wcale w tekście, choć jest tak ważny? Sprawdzam jeszcze raz treść artykułu i potwierdzam. Jedyny fragment, w którym Jol swoim własnym głosem, choćby przybliża się do sprawy transferów, to ten zacytowany już powyżej o współpracy z Comollim i nieuchronnym końcu Martina. Czy to on stał się podstawą do tak sensacyjnego tytułu? Skoro tak, to cel osiągnięty. Jest sensacja. Jest afera.
Bo czy rzeczywiście ta powyższa wypowiedź upoważnia do wniosku, iż Jol umywa ręce od transferów i od faktu, że miał cokolwiek wspólnego z zakupem wymienionych graczy? Czy tytuł wywiadu-nie-wywiadu odzwierciedla to co mówi Martin? Oczywiście, że gdy sprawy idą źle, zawsze szuka się jakichś usprawiedliwień. Tak robi generalnie i Jol. Ale czy rzeczywiście posunąłby się do tak demonstracyjnego i nielogicznego stwierdzenia, nie pamiętając o tym jak uśmiechał się na zdjęciach z nowymi nabytkami przed sezonem? Nie wierzę. Ale nie kwestia to wiary lecz dowodów. A tych w artykule niestety nie znajduję. Może słabo szukam. Może istnieje gdzieś cały wywiad. Wołam o pełny tekst. Podobnie jak w sprawie owych 3 zdań z 29 maja 2008, które zadecydowały o tym, że teraz myślimy już o Jolu tylko jako tym, który z zawiści życzy Spurs najwyżej 5 miejsca i kłapie o tym na lewo i prawo.
Albo nie. Poddaję się. O nic już nie wołam. Każdy ma prawo sam czytać bądź nie czytać i zauważać rzeczy bądź nie. Każdy też oczywiście może się mylić. Zwłaszcza, że sport bezstronności nie ułatwia. Tropienie zaś takich nieścisłości i męczy i nudzi przecież bardzo. I dokąd właściwie prowadzi? Dajmy już zatem spokój. Słucham, bowiem Prezesa i uczę się wiele z jego sposobu odpowiedzi. Oto dziennikarz zachęca Prezesa do przyznania, że sam przebieg operacji zwolnienia Martina nie był fair. Czuć, że Prezes chyba nie jest sam z siebie całkowicie zadowolony w tym zakresie. Nie przyznaje tego jednak ostatecznie lecz stwierdza, że gdyby były wyniki, tematu Jola nie byłoby w ogóle, bo na myśl by Prezesowi nie przyszło, żeby go zwolnić. Brak tych wyników to nie Prezesa wina. Zatem Martin sam niech ma do siebie pretensje.
Zauważam, że i ja sam pod wpływem wypowiedzi Prezesa zmieniam już podejście i zaczynam powoli przykładać podobny szablon także do sprawy przedstawionych powyżej nieścisłości prasowych, które jeszcze minutę temu były w stanie zagotować krew. Pod wpływem Prezesa przestają mnie jednak już wzruszać. To prawda bowiem, że można do upadłego doszukiwać się niesprawiedliwości w traktowaniu BMJ. Ale co z tego? Zgodnie z nauką Prezesa, nie byłoby tematu Jola, w żadnym negatywnym wymiarze, gdyby były sukcesy. Zatem bez względu jaka jest prawda o 26 października, jasne staje się (późno, późno..), że to nie rozpamiętywanie przeszłości i coraz to nowe na ten temat wywiady lecz tylko zdobycie przez HSV pucharu UEFA zjedna mu na powrót pełnię szacunku (serdecznie dziękuję za taką radę i obronę!). Prawda to bolesna i trudna do przełknięcia dla samego Martina jak i jego sympatyków. Tylko czy z tym UEFA (z wiadomego powodu) aby nie przesadziłem? Cóż, nie można mieć w końcu wszystkiego, a my sami szykujemy się już przecież na 4 miejsce w PL. W razie czego rozczarowań wystarczy dla wszystkich.
A teraz zgodnie już z naczelną zasadą, że Jolowi się nie wierzy, kontynuujmy wywiad z Prezesem. A Prezes tymczasem twierdzi, że współpraca Martina z Damienem układała się poprawnie. I tu dochodzimy do momentu dla mnie decydującego, gdyż ja właśnie uważam, że ta współpraca układała się najzupełniej fatalnie. I to jest klucz do całej tej goryczy Jola. Problemem jest tylko to, że Jol mówi o tej relacji z Comollim już zdecydowanie za późno, to znaczy po swoim zwolnieniu. Innymi słowy gdy wszystko toczyło się pomyślnie w poprzednich dwóch sezonach, bagatelizował ten brak zrozumienia z Dyrektorem. BMJ myślał, że nie ma na niego mocnych? A tymczasem Damien takim się okazał. Mocniejszym niż chyba niejeden obserwator zakładał. Choć z drugiej strony, któż nie prezentowałby się lepiej jesienią 07 w zestawieniu z człowiekiem, któremu przyszło firmować 18 miejsce w tabeli? W każdym razie Jol tę rywalizację przegrał i teraz ma zapewne poczucie jakiejś niesprawiedliwości. Ale w dużym stopniu sam zgotował sobie ten los.
Choć z drugiej strony gdyby od początku zaczął krytykować Dyrektora i oponować realizacji jego wizji to nie miałby najprawdopodobniej okazji aby w ogóle walczyć te dwa razy o 5 miejsce. Kariera byłego asystenta bez wcześniejszych sukcesów, skończyłaby się w wielkim Tottenhamie bardzo szybko. Zatem o czym mówi Prezes określając współpracę jako poprawną? Myślę, że opisuje rzeczy jak wyglądały a nie jakimi były naprawdę. Ale to niestety obciąża Jola, bo świadczy o jego naiwności. A naiwność to kibice Spurs rezerwują tylko dla siebie. A to, że (znowu) będzie 4 miejsce, a to, że stadion będzie większy, a to, że przyjdzie Villa. A od trenera przecież chcemy zdecydowania i konsekwencji, stawiania spraw jasno, jeśli występują problemy. Ale tak jak Martin nie był wyborem Damiena, tak jest nim przecież Ramos. Wiele się zmienia. Jedno pozostaje. Współpraca wciąż układa się poprawnie.
Prezes ma prawo milczeć. Zatem na pytanie redaktora czy spotykano się w sierpniu z Ramosem, odpowiada, że stale spotyka się z wieloma ludźmi. Jednak stanowisko managera pierwszej drużyny nie było oferowane nikomu innemu gdy Martin był zatrudniony. Jestem pewien, że formalnie to prawda.
Prezes ma prawo do zażenowania i wstydu. Zatem na pytanie redaktora czy przyznaje, że forma zwolnienia Jola mogła być inna, twierdzi, że zawsze są rzeczy, które życzyłby sobie aby potoczyły się inaczej. Ale tego się już nie zmieni. Zatem trzeba myśleć o przyszłości i nie rozprawiać za dużo o rzeczach przeszłych. Jeszcze raz, jak dodaje, to nie była wina Prezesa, że drużyna nie miała wyników a klub znalazł się w trudnej sytuacji jesienią 2007. Bieg wydarzeń zmusił go do takiego działania a zwolnienie Jola nigdy nie było jego intencją ani przed, ani w trakcie sezonu, gdyby wyniki byłe dobre.
O jakich wynikach mówi Prezes? Prezes ma prawo podejrzewać, że ludzie są podli. Wyraża bowiem żal, że to co Zarząd powiedział przed sezonem o celach sportowych i ambicjach, a było to stwierdzenie, że podjęta będzie próba walki o 4 miejsce, zostało przez opinię publiczną zinterpretowane jako ultimatum dla managera, że w przypadku nie osiągnięcia tego celu, Martin straci pracę. Prezes zaprzecza takiej interpretacji i stwierdza, że takiego warunku nigdy Jolowi nie postawiono. Podkreśla użycie słów: próba osiągnięcia. Co więcej, Prezes cały czas odczuwał, że Martin to rozumie i podziela te ambicje.
Wizją Prezesa, dotyczącą organizacji klubu, jest rozdzielenie pracy managerskiej pomiędzy dwie osoby w taki sposób aby coach był odpowiedzialny za pierwszą drużynę a dyrektor sportowy za organizację transferów, akademię i sprawy medyczne. Prezes sądzi, że taka organizacja przyniesie korzyści w przyszłości i pozwala redukować ewentualne straty spowodowane niespodziewanym brakiem sukcesów w którejś z tych dziedzin. Prezes może być usatysfakcjonowany. To już się sprawdziło gdy Martin nawalił a Damien nie. Drugi dobry, pierwszy nie. Pierwszy odszedł, drugi nie. Zatem tylko połowa obszarów wymaga naprawy po katastrofie jesieni 2007 jak chciał (a raczej do czego był zmuszony) Prezes. A skoro mamy Ramosa to można mieć nadzieję, że do poprawy dojdzie szybko. O ile Damien nie zacznie wcześniej poprawiać samego Juande. Są zresztą różne przykłady odmiennych form podziału zadań w klubach, jak zauważa Prezes. Są przykłady zwycięskich klubów i bez dyrektorów sportowych. Jeżeli ktoś ma na tyle szczęścia, że znajdzie osobę, która jest w stanie zapewnić sukces, zajmując się wszystkimi tymi obszarami jednocześnie to Prezes nie widzi problemu aby tak było. Dodaje jednak szybko, że jest to rzecz wyjątkowa. Dlaczego? Bo Arsen jest naprawdę unikalny.
Prezes ma także prawo do chwili szczerości. Mówi, że zawsze miał, ma i będzie miał bardzo dobre relacje z Martinem. Jest dumny z tego co Jol osiągnął zapewniając nam udział w rozgrywkach europejskich. Docenia, że Martin zrozumiał, że Prezes musiał, go poprosić o ustąpienie. Czyżby kurtuazyjny rewanż za wywiad Jola sprzed kilku tygodni wcześniej jaki opublikował The Observer już 4 listopada? Martin nazwał wtedy Prezesa najlepszym biznesmanem wszech czasów. A może to i nie rewanż? Bo cóż jest ostatecznie w tym co powiedział Jol - aż tak bardzo odkrywczego?
autor: nth1
6 komentarzy ODŚWIEŻ