Tylko remis, i aż remis. Tak najkrócej można opisać spotkanie na Villa Park. Do 77 minuty Tottenham będąc drużyną trzykrotnie lepszą od gospodarzy przegrywał po fatalnym błędzie w obronie. Wtedy jednak gola dla Spurs strzelił Michael Dawson, doprowadzając do wyrównania. "Koguty" mimo, iż do końca spotkania próbowały wywalczyć trzy punkty, z trudnego wyjazdu wracają z tylko lub aż z jednym oczkiem. Wszystko przez Brada Friedela, który przez bardzo długi czas samotnie zatrzymywał huraganowe ataki Tottenhamu.
Spurs opromienieni pogromem jakiego dokonali w zeszły weekend z wielką radością, i niesamowitą wiarą we własne umiejętności, wybierali się do Birmingham, by zmierzyć się z Aston Villą. Harry Redknapp dokonał tylko i wyłącznie kosmetycznych, wymuszonych zmian w składzie swojej drużyny. Narzekającego na uraz Jonathana Woodgate'a zastąpił Sebastien Bassong, którego partnerem na środku defensywy miał być Michael Dawson, który zresztą jako kapitan wyprowadzał dziś swoją drużynę na boisko. Oprócz tego szansę występu od pierwszej minuty dostali jeszcze między innymi: Peter Crouch, Niko Kranjcar czy Aaron Lennon. Swoje problemy miał również manager gospodarzy, lecz i jemu udało się wystawić w miarę możliwości najsilniejszą jedenastkę, z gwiazdami reprezentacji Anglii: Agbonlahorem i Asheleyem Youngiem na czele.
Tottenham zaatakował już od pierwszych minut spotkania, chcąc pokazać, iż Aston Villi nie trzeba się obawiać. Sygnałem utwierdzającym kibiców Spurs w przekonaniu, że "Koguty" są w dobrej formie, był strzał Niko Kranjcara z 4 minuty, który instynktownie na rzut rożny sparował bramkarz gospodarzy, Amerykanin Brad Friedel. Niestety, kilka minut później stare grzechy zatytułowane "jak nie należy się zachowywać przy stałych fragmentach gry", znowu dały o sobie znać.
James Milner wykonywał rzut rożny (trzeci w przeciągu pierwszych dziesięciu minut). Do dośrodkowanej na krótki słupek piłki doskoczył Carlos Cuellar, lecz uderzenie piłkarza AV na spółkę obronili Gomes z Assou-Ekotto. Tak odbita futbolówka trafiła pod nogi Agbonlahora, który przepychając (!) Dawsona, Huddlestone'a i Assou-Ekotto, sobie tylko znanym sposobem wyprowadził ekipę gospodarzy na prowadzenie, ośmieszając przy tym obronę "Kogutów" Ta sytuacja ewidentnie wybiła drużynę Tottenhamu z uderzenia. Piłkarze Harry'ego Redknappa po dobrych, szybkich pierwszych minutach gry, potrzebowali po stracie bramki kilku chwil, by otrząsnąć się z tak bolesnego uderzenia.
Pierwszą szansę po stracie bramki dostał Jermain Defoe. Najpierw jednak rzut wolny w okolicach 25 metra przed bramką wywalczył Niko Kranjcar. Na bezpośredni strzał zdecydował się Tom Huddlestone, lecz jego uderzenie ugrzęzło w murze. Piłka trafiła jednak pod nogi Defoe, który zmarnował sytuację sam na sam z Friedelem. Amerykanin po raz kolejny spisał się bardzo dobrze wybijając strzał piłkarza Spurs. Futbolówka nie ucieknęła jednak za daleko, gdyż po odbiciu od Friedela trafiła prosto pod nogi Michaela Dawsona i gdy wszystkim wydawało się, że gol dla Spurs jest niemal pewny, futbolówkę z linii bramkowej wybił środkowy obrońca Aston Villi, Carlos Cuellar. Pech, pech, i jeszcze raz pech... Między 27, a 29 minutą dwukrotnie groźnie było znowu pod bramką Friedela, lecz najpierw uderzenie Huddlestone'a, golkiper gospodarzy wybił na rzut rożny, a chwilę później futbolówka po strzale Jermaina Defoe minimalnie minęła poprzeczkę bramki AV.
W 42 minucie dwukrotnie próbował Niko Kranjcar. Najpierw jego uderzenie z wolnego z 25-27 metrów przed bramką (który to zresztą stały fragment gry sam Chorwat wywalczył) trafiło w mur, a dobitkę, po kilku kozłach i delikatnym rykoszecie bardzo pewnie wyłapał Friedel.
Tottenham w pierwszych trzech kwadransach był piłkarsko lepszą drużyną niż gospodarze, lecz nonszalancja wymieszana z głupotą i nieuwagą pod własną bramką, i spora dawka pecha po drugiej stronie boiska powodowały, że do szatni na przerwę w lepszych nastrojach schodziła ekipa Martina O'Neilla. Grę do przodu "Kogutom" w największym stopniu ciągnął Niko Kranjcar, który był w tym okresie chyba najlepszym zawodnikiem na boisku. Przebłyski dobrej gry ofensywnej mieli jeszcze Huddlestone i Defoe. Kompletnie niewidoczny był natomiast Aaron Lennon, co, przynajmniej dla mnie, było sporym zaskoczeniem. Kibicom Spurs nie pozostawało więc nic innego, jak liczyć, że ich pupile na drugie 45 minut wyjdą w równie dobrej formie, jak tydzień temu, kiedy to wpakowali aż 9 bramek ekipie Wigan, w tym 8 po zmianie stron.
W 49 minucie przed kolejną szansą stanął Niko Kranjcar, lecz podobnie jak w poprzednich przypadkach, i tym razem lepszy okazał się Brad Friedel, który powoli zaczynał stawać się koszmarem na jawie piłkarzy z White Hart Lane, broniąc każde uderzenie zawodników Spurs. Tottenham natomiast ewidentnie rozkręcał się z każdą kolejną minutą, spychając AV do defensywy, a chwilami zamykając ich nawet na własnej połowie boiska. Szkoda tylko, że za czas bycia przy piłce nie przyznają od razu bramek, bo w drugiej części gry Tottenham miałby ich już do 60 minuty co najmniej 3 lub 4. Aston Villa praktycznie nie istniała, a piłka niestety dalej do bramki nie chciała wpaść.
W 73 minucie w końcu udało się pokonać Friedela, a strzelcem gola został Defoe. Niestety, bramka nie została zaliczona, bo najpierw sędzia Dowd pokazał, że napastnik Spurs był na spalonym, a widząc, iż arbiter boczny nie popiera jego decyzji, zmienił ją na dotknięcie piłki ręką przez Defoe.
W 77 minucie wróciły wspomnienia ze zremisowanego 4-4 meczu przeciwko Aston Villi dwa lata temu w meczu odbywającym się w dniu 125-lecia Tottenhamu. Najpierw wielkie zamieszanie pod bramką AV i strzał Defoe zablokowany przez obrońców, później dośrodkowanie z lewej strony boiska, które jakimś cudem trafia pod nogi Dawsona, a ten niemal jak Youness Kaboul w doliczonym czasie gry kilka sezonów wcześniej, huknął jak z armaty, strącając pajęczynę z okienka bramki gospodarzy. Wtedy również bramka strzelona w podobnych warunkach dawała Spurs remis. Trud Tottenhamu, który przez praktycznie całą drugą połowę prowadził grę, w końcu został przez wszelakie bóstwa doceniony. Deszcz natomiast, niemal od samego początku towarzyszący piłkarzom padał coraz bardziej, jakby forma prezentowana przez gospodarzy niespecjalnie cieszyła panią pogodę w Birmingham. "Koguty" w przeciwieństwie do Aston Villi na jednym golu poprzestać nie chciały. Goście w dalszym ciągu atakowali bramkę Friedela, zwietrzając dobrą okazję do wywalczenia w dniu dzisiejszym pełnej puli. Dwie szanse miał więc i Defoe, lecz sobotniego popołudnia jego celownik nie był niestety ustawiony najlepiej.
Za dużo szczęścia w meczu przeciwko Wigan, za dużo pecha w dniu dzisiejszym. Tottenham powinien mecz na Villa Park wygrać z palcem w pewnym, niecenzuralnym miejscu. Niestety, na przeciwko stanął im Brad Friedel, który niemal w pojedynkę zapewniłby swojej drużynie zwycięstwo. Na całe szczęście Spurs są w takiej formie, że udało im się w końcówce doprowadzić do remisu. Punkt wywalczony przeciwko Aston Villa można brać za dobrą monetę, jednak gdyby w bramce gospodarzy stał ktoś inny...
Składy:
Tottenham: Gomes,- Corluka, Bassong, Dawson, Assou-Ekotto,- Lennon, Huddlestone, Palacios (66'Jenas), Kranjcar (78' Keane),- Crouch, Defoe
Ławka rezerwowych: Alnwick, Bale, Hutton, Bentley, Jenas, Rose, Keane
Aston Villa: Friedel,- Beye, Dunne, Cuellar, L.Young,- Milner, Petrov, Reo-Cocker (71' Sidwell), A.Young,- Carew (76' Heskey), Agbonlahor
Ławka rezerwowych: Guzan, Sidwell, Downing, Delph, Heskey, Gardner, Clark
Zółte kartki:
Tottenham: Huddlestone 83'
Sędzia: Phil Dowd
Bramki:
1:0 - Agbonlahor 10'
1:1 - Dawson 77
Widzów: 39,866
47 komentarzy ODŚWIEŻ