Brak możliwości, a potem wrodzona głupota nie pozwoliły mi obejrzeć dwóch ostatnich meczów Kogutów: przegranego z Wolves i wygranej nad Manchesterem City. Wyniki zdawały się jednak mówić same za siebie: Tottenham jak to ma w swoim zwyczaju oddaje punkty przeciwnikom teoretycznie słabszym i zgarnia pełną pulę w spotkaniach, w których już jedno oczko można uznawać za sukces. Tym razem nasi pupile wybrali się na Ewood Park rozegrać mecz z tamtejszym Blackburn. Przeciwnik, przynajmniej na papierze, podobnie jak Wilki, wydawał się nam łatwiejszy, a trzy punkty przed meczem wielu z nas niemal w ciemno dopisywało do konta "Kogutów". Tak też się ostatecznie stało, choć za samą grę naszym zawodnikom brawa na pewno się nie należą. Tottenham rozegrał słaby mecz, lecz mimo to zgarnął trzy punkty. Co nam po stylu, najważniejsze przecież, że cel został osiągnięty, a piłkarze na WHL wracają w radosnych nastrojach.
Harry Redknapp "tym razem" ze składem nie eksperymentował, wystawiając dokładnie tę samą jedenastkę, która w tygodniu bez problemów rozprawiła się z Szejkesterem City. Jedną zmianę można było dostrzec natomiast na ławce rezerwowych - kontuzjowanego Lukę Modricia zastąpił Danny Rose. Po przeciwnej stronie, Sam Allardyce dokonał aż sześciu roszad w podstawowym składzie. W porównaniu z ostatnim meczem, nowymi zawodnikami w zespole, który wyszedł na murawę od pierwszych minut byli: Grella, Salgado, Hoilett, Jacobsen, McCarthy i Di Santo.
Początek meczu nie zapowiadał jednak wielkich sukcesów. Gospodarze postawili Spurs niezwykle trudne warunki, będąc w pierwszych minutach drużyną lepiej zorganizowaną, a już na pewno częściej zagrażającą bramce przeciwnika. Nasi piłkarze natomiast bardzo nieporadnie od czasu do czasu starali się kontratakować, lecz najczęściej z tych wypadów nic nie wynikało, bo kończyły się one daleko od bramki Robinsona. Już w 9 minucie tylko dobrej interwencji Michaela Dawsona zawdzięczaliśmy, że napastnik Blackburn, Franco Di Santo, nie znalazł się w idealnej sytuacji, a dobitka - również jego autorstwa, o kilka metrów minęła bramkę Gomesa.
Kolejną groźną akcję podopieczni Sama Allardyce'a stworzyli sobie w 15 minucie, kiedy po wątpliwym rzucie wolnym na bezpośredni strzał ze stałego fragmentu gry zdecydował się Benni McCarthy, ale jego uderzenie zatrzymało się na poprzeczce (po drodze piłka odbiła się jeszcze od Aarona Lennona). W 29 minucie natomiast znowu przed szansą stanął Di Santo, najprawdopodobniej najlepszą jak do tej pory, jednak i tym razem na posterunku znajdował się Heurelho Gomes, pewnie broniąc uderzenie napastnika Rovers.
Gra nie wyglądała najlepiej w pierwszej połowie, to gospodarze zdawali się być lepiej zorganizowanym piłkarsko zespołem, i to oni właśnie byli bliżsi strzelenia bramki. Los potrafi być natomiast niezwykle złośliwy, bo golem uraczył zawodników Tottenhamu, a autorem trafienia został Peter Crouch. Piłkę na pole karne z prawej strony boiska dośrodkował Niko Kranjcar, a tam najwyżej wyskoczył do niej sprowadzony w letnim okienku transferowym rosły napastnik, kierując futbolówkę do bramki obok bezradnego Paula Robinsona.
Drugą połowę, podobnie jak pierwszą, z większym animuszem rozpoczęli gospodarze, którzy dodatkowo musieli gonić wynik. Przewaga posiadania piłki na początku drugich 45 minut była przygniatająca i jej stosunek wynosił 85-15 na korzyść Blackburn. Tottenham zgaszony, nieporadnie próbował odpierać coraz to groźniejsze ataki Rovers. Bohaterem w tym okresie gry był niewątpliwie Gomes, którego interwencje ratowały nas przed stratą bramki.
W 83 minucie stało się jasne, że Tottenham spotkania dziś nie przegra. Próbujący doprowadzić do wyrównania zespół Blackburn większość swojej uwagi poświęcił na grze ofensywnej, odsłaniając tym samym tyły, narażając się na groźne kontry. Pierwsza z nich, zakończona celnym strzałem Croucha (mimo, że piłka wpadła do siatki) nie dała nam jeszcze bramki, bo napastnik Spurs w momencie podania znajdował się na spalonym. Druga z nich okazała się już szczęśliwsza. Keane zagrał piłkę na wolne pole, tam powalczył o nią Jenas, dogrywając futbolówkę do osamotnionego Croucha, a ten w stuprocentowej sytuacji, niczym killer, zachował zimną krew, i ze stoickim spokojem pokonał Robinsona, podwyższając wynik meczu.
Tottenham w spotkaniu oddał dwa celne strzały na bramkę Blackburn, i oba znalazły drogę do siatki. Nie zawsze trzeba przecież grać pięknie dla oka. Czasem wystarcza być skutecznym. Tej boiskowej zalety piłkarzom Spurs w dniu dzisiejszym nie zabrakło. Bohaterem meczu Peter Crouch, który był autorem obu bramek. Nasi zawodnicy mogą do swojego konta dopisać następne trzy oczka. Przed nami święta, Premier League jednak nie odpoczywa. Na horyzoncie już rysuje się mecz przeciwko Fulham. Derbowe zwycięstwo pod choinkę? Chyba każdy z "Kogutów" życzyłby sobie takiego prezentu...
Składy:
ROVERS: Robinson,- Jacobsen, Nelsen (c), Givet, Chimbonda,- Salgado (64' Gamst Pedersen), Nzonzi, Grella, Hoilett (81' Roberts),- McCarthy, Di Santo (72' Kalinic).
Ławka rezerwowych: Brown (GK), Roberts, Pedersen, Andrews, Diouf, Kalinić, Jones.
TOTTENHAM: Gomes,- Corluka, Dawson (c), Bassong, Assou-Ekotto,- Lennon (90' Hutton), Huddlestone, Palacios (57' Jenas), Kranjcar,- Defoe (67' Keane), Crouch
Ławka rezerwowych: Alnwick (GK), Hutton, Bale, Jenas, Pavlyuchenko, Keane, Rose
Sędzia: Peter Walton
Żółte kartki:
Tottenham: Corluka 35',
Bramki:
0:1 - Crouch 47'
0:2 - Crouch 83'
Widzów: 26,490
Statystyki:
Posiadanie piłki:
Blackburn 50%:50% Tottenham
Strzały na bramkę:
Blackburn 9:2 Tottenham
Strzały obok bramki:
Blackburn 4:5 Tottenham
Rzuty rożne:
Blackburn 5:0 Tottenham
Faule:
Blackburn 7:6 Tottenham
39 komentarzy ODŚWIEŻ