Do napisania tego tekstu zainspirował mnie poniekąd "rachunek sumienia Pawła", napisany jednak zdecydowanie w imieniu szerszego grona Spursmaniaków. Ostateczny kształt jest jednak zasługą MARCUSA, który w doskonały sposób przedstawił swoją różnicę poglądów w stosunku do autora "O braku wiary". Przykład z górą świetnie oddaje naszą sytuację i to w co wierzę (lub nie) ja.
Wyruszyliśmy na wyprawę na K2, choć tylko kilku z członków naszej ekipy ma przetarcie w Alpach (P. UEFA) lub ewentualnie widziało Himalaje z samolotu, z reguły bawią się w śmiganie po ściance. Z reguły bardzo dobrze im to idzie i już od kilku lat lokalne media, sponsorzy i oni sami uważają się za jednych z faworytów do miejsca na podium.Szefem ekipy został stary wyga, mistrz wspinania się na Śnieżkę w czasach, gdy nosiło się futrzane czapy i rękawice do takich zabaw. Nasza ekipa, posiadająca najnowocześniejszy sprzęt była już w dużym dołku, ale podnóże K2 wiele się od Śnieżki nie różni więc śmignęliśmy pod jego wodzą mistrzowsko i nie skompromitowaliśmy się nie ukończeniem zeszłorocznej edycji. W tym roku także zaczęło się znakomicie, w końcu K2 parę już chyba lat stoi i jego podnóże wiele się nie zmieniło, czemu więc miałoby być źle. Do tego ekipy, z którymi startujemy w tym wyścigu o złote kalesony są obecnie wypalone, bo ile można łazić w tę i z powrotem po tej samej górze, zawsze na czele stawki?! Efektem tego jest to, że skazywanej przed rozpoczęciem zabawy na pożarcie ekipie nomadzkich armatek idzie świetnie, mają szanse na pierwsze miejsce, a podium z którego mieli wypaść, już w kieszeni.
Ale wracając do skaczących po półkach Kogutów. Brak doświadczenia oraz nieobycie szafa ekipy z nowoczesnymi standardami, sprzętem i sytuacją skutkują tym, że kilku naszych wspinaczy łapie ciężkie kontuzje (dosłownie i w przenośni) i ekipa staje w miejscu. Kierownik stara się wykorzystać wszystkie metody, które sprawdziły się w podobnych sytuacjach na Śnieżce, ale tu i góry inne, i cele dużo ambitniejsze, i ekipa dużo lepsza. Metodą prób i błędów dochodzi do tego, że do ostatniego obozu poprowadzi nas Ruski Pijak ("dogadać się nie dogadam, ale że wie jak bimber pędzić znaczy się swój chłop") i zagubiony w czasoprzestrzeni fan Beatlesów. Idzie im nadspodziewanie dobrze, co prawda pierwsze trzy miejsca są od dawna rozdane, ale udało się dogonić i nawet lekko prześcignąć konkurencję o "najgorsze miejsce w sporcie". Już jesteśmy w obozie i bardzo niewiele brakuje nam, żeby wejść na szczyt utrzymując przy tym pozycję, na której jesteśmy. Ale to bardzo niewiele jest w rzeczywistości prawie jedną czwartą całości trasy, z dziewięcioma bardzo trudnymi miejscami z przewieszeniami. Na każdym z nich może się omsknąć noga. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby cała jedenastka plus kierownik spięli się na maxa i dali z siebie wszystko. Jeśli jednak nawet któryś straci oparcie, zostawi się go na miejscu i weźmie w drodze powrotnej. Co jednak jeśli noga omsknie się większej ilości członków ekipy? Nawet jeśli nic nie stanie się naszemu grażdanowi, śmigającemu między przeszkodami jak kozica chorwackiemu Małemu Księciu czy potrafiącego chwycić prawie każdą przeszkodę długorękiemu Ośmiornicy, to czy sami sobie dadzą radę? W "Męskiej grze" Olivera Stone'a był taki fajny cytat, że na każdego Lombardiego, Tittle'a czy Sammy'ego Baugha przypada tuzin tych, o których nikt nie pamięta. I nawet nasi najbardziej pierwszoplanowi wspinacze nie dadzą sobie rady jeśli nie będzie ich miał kto asekurować, wbić ekspresu etc. A wtedy czeka nas lot w dół. Cała ekipa musi być skupiona w każdym z tych dziewięciu śmiercionośnych miejsc, które przed nami. Bez jednego, może dwóch jest szansa że damy radę. Ale jeśli będzie tak jak na jesieni, w bezpośrednich wyścigach z czołową trójką?!
36 komentarzy ODŚWIEŻ