Martin Chivers, Ralph Coates, Allan Nielsen, Dymitar Berbatow i Jonathan Woodgate. Co łączy tych piłkarzy? Otóż strzelone przez nich bramki dały nam cztery dotychczasowe triumfy w rozgrywkach o Puchar Ligi. Czy dołączy do nich kolejne nazwisko, a może nazwiska, które zapewni nam „pucharoligowe” high five?
Zaczęło się w sezonie 1970/71. Na Wembley zmierzyliśmy się w finale z Aston Villą. Zwycięstwo ekipie Billa Nicholsona zapewniły dwa trafienia supersnajpera Martina Chiversa. Obok niego w pierwszej jedenastce wybiegły takie legendy Tottenhamu jak Pat Jennings, Alan Mullery, Alan Gilzean, Steve Perryman, Martin Peters, Mike England czy „Nice One Cyril” Knowles.
Kolejny triumf w Pucharze Ligi miał miejsce dwa sezony później (1972/73). Tradycyjnie na Wembley, tym razem rywalem było Norwich City. O sukcesie przesądził gol Ralpha Coatesa, który zmienił w trakcie meczu Johna Pratta.
Na następne dwa mecze przenosimy się już do czasów współczesnych. Spora część kibiców może pamiętać triumf z sezonu 1998/99, kiedy to w dramatycznej końcówce meczu z Leicester City gola na wagę triumfu zdobył Duńczyk Allan Nielsen. Golkiperem Lisów był wówczas Kasey Keller. Podczas swoich późniejszych występów w barwach Spurs Amerykanin poprosił, żeby zaprzestano puszczania urywków z tego właśnie spotkania przed każdym domowym meczem Tottenhamu. Ciągłe oglądanie wpuszczonego przez siebie gola nie sprzyjało bowiem odpowiedniej koncentracji Kellera. W pamiętnym meczu w składzie Spurs, oprócz Nielsena, znaleźli się tacy gracze jak David „Le Magnifique” Ginola, „Sir” Les Ferdinand, Darren „Sicknote” Anderton, Steffen Iversen, Stephen Carr, Steffen Freund, Ian Walker czy – tak, tak – Sol Campbell. Managerem zaś był nielubiany George „Goonersaurus” Graham.
Czwarty i jak dotąd ostatni triumf Kogutów nie tylko w Pucharze Ligi, ale w jakichkolwiek rozgrywkach miał miejsce w sezonie 2007/08, a rywalem była Chelsea. Mecz na Nowym Wembley miał bardzo dramatyczny przebieg. Pierwszego gola zdobyli The Blues. Wyrównanie przyniósł nam rzut karny Berbatowa i potrzebna była dogrywka. W czwartej minucie dodatkowego czasu wywalczyliśmy rzut wolny i była to jedna z tych sytuacji, gdy człowiek widząc lecącą w pole karne piłkę wie już podskórnie, że coś się wydarzy, że będzie z tego gol. I tak faktycznie było. Woodgate uwolnił się spod krycia, wyskoczył do główki, piąstkujący Cech trafił w potylicę Anglika i piłka jakoś tak pokracznie, koślawo, ale skutecznie trafiła do bramki. Kolejne 25 minut to było pilnowanie wyniku i potem dzika radość! Z obecnych piłkarzy triumf ten pamięta jedynie Younes Kaboul – wówczas rezerwowy puszczony do boju w dogrywce, a także wypożyczony obecnie do Evertonu Aaron Lennon. Poza nimi warto wymienić Ledleya Kinga, Paula Robinsona, Jermaine’a Jenasa, Didiera Zokorę i oczywiście Robbiego Keane’a. No i ówczesnego trenera Spurs – Juande Ramosa.
Poza czterema zwycięstwami zaliczyliśmy również trzy finałowe porażki. W sezonie 1981/82, mimo gola Steve’a Archibalda, drużyna dowodzona przez Keitha Burkinshawa musiała uznać wyższość Liverpoolu, przegrywając 1:3. Z kolei w sezonie 2001/02 przegraliśmy z niżej notowanym Blackburn Rovers 1:2. Nie pomogło trafienie Christiana Ziege. Do frustracji Glenna Hoddle’a i jego zawodników doprowadzał bardzo dobrze broniący golkiper Rovers – nasz obecny rezerwowy Brad Friedel. Wreszcie w sezonie 2008/09 bohaterem spotkania był ponownie bramkarz rywali – tym razem był to Ben Foster, którego świetne interwencje zapewniły Manchesterowi United triumf w konkursie rzutów karnych.
Jak będzie w niedzielę? Oby zwycięsko! Kto zostanie bohaterem? Czy najbardziej oczywisty wybór, czyli „Harry Kane from The Lane”? A może strzelający precyzyjnie z rzutu wolnego Christian Eriksen? Bądź też dynamicznie wychodzący za plecy obrońców Nacer Chadli? Albo kopiący z dystansu Nabil Bentaleb, Ryan Mason albo Danny Rose? A może któryś z obrońców, podobnie jak Woodgate wygrywający pojedynek główkowy po stałym fragmencie gry? Bądź też – to już byłby kompletny kosmos – Coco Lamela wbijający gola raboną w 90. Minucie meczu? Całkiem możliwy jest też konkurs rzutów karnych i bohaterska postawa Hugo Llorisa, choć tego lepiej byłoby uniknąć, bo Francuz nie jest mistrzem jedenastek.
Jedno jest pewne: Que sera, sera! Whatever will be, will be! We’re going to Wembley! Que sera, sera…
14 komentarzy ODŚWIEŻ